Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tekst. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tekst. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 września 2017

Jeżu to już - czyli początek drugiego roku na UCA

Pierwszy rok na uczelni minął mi baaaardzo szybko. Serio. Pomijam oczywiście pierwszy miesiąc, podczas którego chciałam wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady. Nie lubiłam tego miejsca, wszyscy wydawali mi się żałośni i pretensjonalni. Wszystko też zmieniło się bardzo szybko. Nadszedł październik i już na początku tego miesiąca nie potrafiłam wyobrazić sobie jak wyglądałoby moje życie, gdyby wybrała jakąkolwiek inną uczelnię. Poznałam tutaj cudownych ludzi, którzy są moją drugą rodziną, z dwójką z nich mam nawet takie same tatuaże, co wydaje się być głupim pomysłem, ale uwierzcie mi - zrobiłabym to jeszcze raz. Uwielbiam moich wykładowców, którzy są przepełnieni pasją do tego co robią i dają mi mega dużo energii do ciężkiej pracy i parcia do celów. To dzięki ich wsparciu osiągnęłam tak wiele podczas pierwszego roku nauki na UCA. Potrafię znaleźć co mnie inspiruje i wiem, że morze możliwości jest nieskończone. Jednym zdaniem - uczelnia pokazała mi, że z jasno obranym kierunkiem mogę osiągnąć wszystko!
Drugi rok zaczyna się powoli, jest bliżej niż mi się wydaje, bo już dziś miałam wprowadzenie do naszego planu działania na kierunku, ale wiem, że dalej trochę żyję wakacjami. Ostatnie kilka godzin spędziłam śpiewając piosenki w pokoju, więc ewidentnie - w głowie i duszy ciągle swoboda. Nie znaczy to jednak, że początek roku ograniczy mój wolny czas - on go jedynie wypełni i znów napędzi do działania. Zaczynam wybierać temat na moją pracę końcową, jak zwykle mam kilka pomysłów, ale pewnie połowa z nich zostanie odrzucona, jednak nie jest to dla mnie jakimkolwiek problemem. Z oceanu idei trzeba w końcu wybrać tą jedną idealną.
Jedyną rzeczą, która na dzień dzisiejszy trochę mnie przeraża jest to, że prawdopodobnie w marcu będę miała pierwszy egzamin po ponad roku życia bez czegoś takiego. Mam wrażenie, że mój mózg zapomniał już jak to jest uczyć się czegoś na pamięć, a nie ma innego wyjścia w momencie pisania testu z prawa w dziennikarstwie. No cóż, przynajmniej uciekłam od stresu przed sesją. Wiem za to jak to jest mieć blokadę pisarską przed napisaniem pracy na koniec semestru - mam wrażenie, że jest to porównywalne. Oczywiście, jedynie, jeśli przed sesją postanawiasz zawinąć się w kołdrę, jeść lody i płakać, płakać i płakać. Tak ja tak sobie radzę z blokadą pisarską i tak, wiem, że nie jest to najlepsze wyjście. Ups, no trudno.
Ostatnie załamanie nerwowe miałam kilka tygodni temu, kiedy przez trzy godzinie płakałam mamie mówiąc, że nie jestem pisarzem, jestem do dupy, wszystko jest do dupy i słowa już do mnie nie mówią. Teraz mówią i to za dużo, a ja nie mam czasu na spisanie wszystkiego do końca, bo przed dopisaniem ostatniego paragrafu jednej historii pojawia się nagle kolejny pomysł, który zaczynam zapisywać, aby nie uciekł, więc tracę wątek w pierwszym pomyśle, i tak w kółko. Ups, bywa i tak - jakby to powiedział Kurt Voonegut.
Kurwa, pada a ja muszę iść zaraz do pracy. Vivat Anglia.

niedziela, 3 stycznia 2016

Maybe

             Czasem nie zdajemy sobie sprawy jak często ludzie nam bliscy mimowolnie mówią nam o sobie dużo, za dużo. Do niedawna nie zwracałam uwagi na tak małe znaki jakie dawał mi mój przyjaciel. Poznaliśmy się w styczniu, pokazał mi okolicę w nowym dla mnie mieście, ba! wielkiej metropolii, drugiego wieczoru już byłam z nim na kolacji, a potem poszliśmy do klubu, poznał mnie z innymi modelami, biegałam z nim na siłownię, do 7/11. Nie miało dla mnie większego znaczenia to jakie piosenki gra na gitarze, jak bardzo lubi się przytulać, zmian humoru, od ekstazy szczęścia potrafił bardzo szybko przejść do wybuchów gniewu, wrzasków, rzucania rzeczami. Nie liczyłam ilości papierosów wypalonych przez tego, jeszcze wtedy, dziewiętnastolatka, nie obchodziło mnie to, że pali bardzo dużo "zioła", bo bez tego podobno nie mógł zasnąć. Długo żyłam w przekonaniu, że nic z nim nie jest nie tak. Po prostu taki jest - zwariowany, rozwrzeszczany choleryk, który w głębi serca jest mięciutką gąbeczką, do której strasznie lubiłam się przytulać. Podrywacz, z którym każde wyjście wieczorne wspominam jako cudowną zabawę, choć często znikał i musieliśmy go szukać.
              Ponownie spotkaliśmy się po pięciu miesiącach. Tym razem to ja byłam jego przewodnikiem po nowym środowisku. Pokazałam mu okolicę, poznałam z innymi, opowiedziałam o życiu w kolejnym, niby dzikim, kraju. Pomogłam mu zdobyć gitarę, by tak jak wtedy, mógł grać codziennie jedną piosenkę - oasis "wonderwall", i tak jak wtedy przynajmniej raz na tydzień słyszałam, że gdybym wiedziała o nim wszystko nie lubiłabym go aż tak bardzo i nie nazywałabym go swoim przyjacielem. Mylił się. Może nie wiem wszystkiego, może mi się jedynie wydaje, że poznałam go z tej drugiej strony, którą nieudolnie ukrywa. Nieudolnie... Zajęło mi to ponad siedem miesięcy, żeby dojść co z tym wesołym chłopakiem, który w chwili słabości potrafi zrobić dziurę w ścianie i otwarcie mówi o narkotykach miękkich i częstej zmianie partnerek seksualnych jest nie tak.
              Zdaję sobie sprawę z tego, że to co zrobiłam ja też nie jest najszlachetniejsze i może się nawet wstydzę za to. Jak zwykle wieczorem oglądaliśmy jakiś film - przez kilka jego pierwszych tygodni uciekałam od swojej współlokatorki i dość często spędzałam u niego całe dnie i wieczory. Dostał wiadomość. Zaproszenie od jakiejś dziewczyny do jej hotelu. Cały on, nowa dziewczyna, one night stand i tyle. Nie odpisał. Przyszła kolejna wiadomość. Pytanie. Czy stawka jest aktualna, ona płaci za hotel i jego taxówkę, plus dostanie po (w przeliczeniu na złotówki) około 400zł. Kolejna. Nie martw się o nic, wszystko kupiłam, sprawdziłam też kalendarzyk, nie ma szans żebym zaszła w ciążę. Nie wiedziałam o co chodzi. Wiedziałam. Nie chciałam tego dopuścić do swojej świadomości. Aż do ostatniego tygodnia.
                Rozmawialiśmy na jednym z portali społecznościowych. Napisał mi, że znowu jego bratu brakuje pieniędzy na książki, a on nie dostał żadnego zlecenia od trzech dni, zero prac na czarno, a kluby co raz mniej płacą. Uspokajałam go, rozmawiałam też z jego bratem. Zaoferowałam, że mogę mu pomóc za darmo z angielskim - takie lekcje online, żeby nie musiał tracić dużej sumy pieniędzy na korepetycje. Nasza rozmowa szybko się skończyła, bo musiał iść na spotkanie, płatne. Zapytałam się czy to black job. Nie. Nie ważne. Miałam się nie martwić, bo przecież on da sobie radę w każdej sytuacji...

Maybe you are gonna be the one that saves me?

czwartek, 29 października 2015

O Tomaszu Judymie słów kilka.







Tomasz Judym jest głównym bohaterem książki Stefana Żeromskiego pt. „Ludzie Bezdomni”.  Chirurg, absolwent warszawskiego uniwersytetu oraz paryskiej uczelni, syn ubogiego szewca, a co najważniejsze młody idealista próbujący zmienić świat. Z całą pewnością można go porównać do mitologicznych postaci takich jak Prometeusz, Ikar , czy Syzyf.
Młody człowiek o wielkiej wrażliwości chce zmienić otaczającą go rzeczywistość. Wybrał drogę samotnika odrzucając miłość Joanny Podborskiej, czuje potrzebę pomocy najbiedniejszym, uważa, że nie można pogodzić życia prywatnego z tak ważnym celem życiowym jak pomoc najuboższym. Wierny swojemu przekonaniu o słuszności idei walki z krzywdą społeczną nie jest do końca szczęśliwy. Marzą mu się salony, ale ma poczucie niższości, wie, że nie należy do elity społecznej, a biedota, z której się wywodzi, budzi u niego odrazę. Swą samotną walkę o polepszenie życia najbiedniejszych traktuje czasem jako obowiązek, sam nazywa go „przeklętym długiem”, mimo tego widać w tej postaci wrażliwość na krzywdę innych, współczucie którym darzy ciężko pracujących i ubogich. Gdy wrócił z Paryża do Warszawy próbował realizować hasło oświaty dla ludzi, pragnie leczyć, ale także zapobiegać chorobom oraz podnieść poziom higieny w biednych dzielnicach. Marzy o reformach, zmianach, do których stara się przekonać innych warszawskich lekarzy. Przedstawia im swój plan naprawy społeczeństwa, który zakłada pomoc potrzebującym – co zostaje nazwane rewolucyjnymi ideami, które są zbyt śmiałe. Jak Syzyf – włożył wiele pracy w coś, co z góry było skazane na klęskę. Świat nie był gotowy na przyjęcie jego pomysłu, który z odrobiną pomocy miał okazję zostać zrealizowanym.  Młody chirurg wyrzekł się prawdziwej miłości, domu, perspektywy założenia rodziny i szczęśliwego życia, na rzecz walki o poprawę bytu tych, z których się wywodził. Ikar porzucił świat, w którym się wychował dla mrzonki o innym życiu, o którym opowiadał mu jego ojciec, a Tomasz zrezygnował ze stabilnego życia dla walki przynoszącej co dzień nowe trudy. Postawę Tomasza Judyma można nazwać prometejską – poświecił swoje życie osobiste dla prowadzenia walki ze światem o dobro osób trzecich, klasy najniższej, którą nikt się nie przejmował. Poniósł klęskę, nie udało mu się przekonać warszawskich lekarzy do słuszności swej idei. Prócz podobieństwa do bohaterów mitologicznych, widoczny jest też akcent postaci romantycznej. Zbuntowany przeciwko złu, niesprawiedliwości, niezrozumiany, odrzucony, samotny w swojej walce.
Pragnienie Tomasza Judyma, aby zmienić otaczającą go rzeczywistość okazuje się być Syzyfową pracą. Niczym Prometeusz chce pomóc tym, z którymi czuje się szczególnie związany, tak jak Ikar – młody chirurg idealista dokonał wyboru między domem, a marzeniami. Jest wielu ludzi, którzy pragną zmienić świat na lepsze, jednak pojedyncza jednostka nie jest w stanie niczego zrobić bez niczyjej pomocy. Tomasz Judym był jednym z tych, których podziwiamy, ale jesteśmy zbyt wielkimi tchórzami  by dołączyć do ich walki o poprawę bytu innych. Wolimy być anonimowymi pionkami – jest to łatwiejsze od brania udziału w wojnie o lepsze jutro, świat wydający się być utopijnym. Bohater, pozytywista, medyk, samotnik, wrażliwy chłopak, buntownik, romantyk – Tomasz Judym – główna postać lektury szkolnej „Ludzie Bezdomni”.

wtorek, 27 października 2015

Czy wiesz czym jest ODYSEJA UMYSŁu?

               
               Program edukacyjny działający od 1978 roku po raz kolejny miał swój finał światowy w Stanach Zjednoczonych! Celem Odysei Umysłu jest rozwijanie u dzieci, młodzieży oraz dorosłych kreatywnego myślenia i krytycznego patrzenia na rozwiązywany w drużynie problem. Uczestnicy tego programu co roku w grupach analizują różnorodne zadania i szukają twórczego wyjścia z często bardzo trudnej, abstrakcyjnej sytuacji. Podzieleni na grupy wiekowe przez kilka miesięcy przygotowują się drużyny na całym świecie, aby potem wziąć udział w regionalnych, ogólnokrajowych, europejskich a najlepsze grupy w światowych finałach Odysei. 
                 W roku 2013 w międzynarodowym finale wzięło udział 825 drużyn z całego świata, w tym 16 z Polski, 4 z tych drużyn, wszystkie z pomorza, zdobyło medale, a reprezentująca nas szkoła podstawowa z Pogórza została tegorocznymi mistrzami świata Odysei! Uczniowie z Gdyni, Gdańska, Rumii oraz Wejherowa po raz kolejny wiedli prym w tym konkursie oraz wykazali się wielką kreatywnością i abstrakcyjnym myśleniem! Nasi młodzi mistrzowie wybrali sobie wraz z ich trenerem drużyny nie lada problem! Podczas jego realizacji musieli wykonać trzy pojazdy, z których każdy miał być napędzany inaczej, używając innych źródeł energii, miały one pokonać wyznaczone dystanse. Prócz wspaniale skonstruowanych samochodzików grupa ta idealnie poradziła sobie z zadaniem spontanicznym, jest to chyba najtrudniejsza część dla każdego ucznia, nerwy, które towarzyszą młodzieży, dzieciom przez cały czas oczekiwania na wylosowanie karteczki z zadaniem, na którego rozwiązanie dostają zaledwie 2 do trzech minut!
                     Polscy uczniowie od lat konkurują z najlepszymi i najkreatywniejszymi druzynami z Singapuru, Chin, Japonii, Rosji, Brazylii. Zdobywają puchary, medale oraz ordery przyznawane za grę fair-play i za odznaczenie się wyjątkowo dużą dozą kreatywności. Odyseja Umysłu pokazuje gimnazjalistom, licealistom, studentom, że nauka nie kończy się na książkach i notatkach w zeszycie, ale ma o wiele większy zasięg. Abstrakcyjne myślenie i tworzenie czegoś nowego też jest uczeniem się, często nawet ważniejszym niż rozwiązywanie nowych zadan z matematyki, bo w tych czasach niewiele osób w wieku gimnazjalnym lub starszych potrafi wykazać się kreatywnym i spontanicznym działaniem.

wtorek, 20 października 2015

Interpretacja obrazu "Oblicze wojny" Salvadora Dali.




Obraz „Oblicze Wojny” został namalowany w 1940 roku przez Salvadora Dali. Sam tytuł sugeruje nam do jakiego wydarzenia nawiązuje dzieło, dodatkowym potwierdzeniem może być rok jego wykonania. Choć bezpośrednio dotyczy II wojny światowej to jest także niezwykle uniwersalny, gdyż można go przypisać do jakiegokolwiek konfliktu zbrojnego.
Na pierwszym planie widnieje wielka gnijąca głowa zastygła w wyrazie przerażenia, wychodzą z niej niczym włosy, syczące węże. Usta ma wyschnięte, rozwarte jak do krzyku, a w nich widzimy dwa ostatnie zęby oraz cztery czaszki. W oczach wielkiej twarzy także widzimy cztery czaszki o tak samo przerażonym wyrazie. Wielka głowa jest wysuszona, zmęczona, pomarszczona, zlękniona. Jest symbolem wszystkich tych, którzy żyli w czasach wojny. Pokazuje ich strach, trudności warunków życia (brak zębów i włosów, wychudzona twarz) i podkreśla to, że żyli w ciągłym tańcu ze śmiercią (nawiązanie do Vanitas oraz Dance Macabre – śmierć dosięgała w czasie wojny każdego bez względu na posadę, pochodzenie, wykształcenie). Wielkość głowy na pierwszym planie (nienaturalnie ogromna) wskazuje na ilość ofiar konfliktu oraz na skalę jego zasięgu. Tłem jest pustynia – sucha, jałowa kraina, na której, prócz jednego odcisku dłoni w prawym dolnym rogu, nie ma śladu działalności człowieka. Jest to symbol zniszczeń dokonanych podczas wojny i całkowitego spustoszenia. Pokazuje, że wojna nie znała delikatności i niszczyła wszystko i wszystkich którzy stanęli jej na drodze. Nie brała jeńców, przeciwników od razu zabijała. Obraz jest w ciepłych, brązowych kolorach, które przywodzą mi na myśl ziemię. Może to być odwołanie do tego, że wojny są tak blisko nas jak zwykła ziemia, lub może być to bardziej naukowe widzenie tego, że twarz na obrazie trwa w tym zastygnięciu od tak wielu lat, że jest zmumifikowana, przez co nabrała koloru ciemnego brązu. Obraz S. Dali pokazuje nam straszne skutki wojny, to jak niszczy nas samych, w co nas przeobraża i co po sobie zostawia dookoła nas.
Po pierwszym spojrzeniu na obraz skojarzył mi się on z mitem o Meduzie, który opowiadał historię straszliwej gorgony, która posiadała węże zamiast włosów, a każdy kto na nią spojrzał zastygał w przerażeniu zaklęty w kamień. Tak jak twarz na tym obrazie, przerażona, wyniszczona, zastygła niczym głaz.
Uważam, że obraz Salvadora „Oblicze Wojny” w bardzo dobitny sposób pokazuje skutki każdej wojny, ukazuje wyniszczenie człowieka i spustoszenie naszego otoczenia. Obraz bardzo mi się podoba ze względu na walory artystyczne oraz przekaz.

sobota, 3 października 2015

Jakie okoliczności zmieniają nasze postawy? Kim byłabyś w 1943 roku?

 

„Jedyną rzeczą niezmienną w człowieku jest jego chęć zmieniania [...].” pisał w książce pt. „Ostatnia Runda” Julio Cortazar. Z tego wynika, że człowiek jest istotą o tysiącach twarzy. Zmieniamy się zależnie od swojego samopoczucia, okoliczności lub ludzi, wśród których przebywamy, zmieniamy się dobrowolnie, prócz jednej sytuacji. Wojny. Ona zmienia nas wszystkich. Wyrywa z dotychczasowego życia, każe dorosnąć, zmężnieć, kłamać, zabijać, uciekać, próbuje wyzuć nas z człowieczeństwa i tylko od nas zależy, czy się jej poddamy, czy tak, jak bohaterowie książki Aleksandra Kamińskiego pt. „Kamienie na szaniec”, wciąż pozostaniemy patriotami, dobrymi przyjaciółmi, kochającymi dziećmi i mimo wszystko – ludźmi.
Zośka, Rudy i Alek byli trzema osiemnastoletnimi przyjaciółmi z planami na przyszłość, chęcią poznawania świata, przepełnieni złudnymi wyobrażeniami na jego temat, byli tacy jak każdy z nas. Ciekawi co przyniesie jutrzejszy dzień, pełni nadziei na długie, szczęśliwe życie. Nie mieli jednak szansy na realizację swoich marzeń, gdyż ich spokój został zmącony przez wojnę, która wdarła się bez zaproszenia w ich życie. Tadeusz, Jan i Aleksy byli odważnymi harcerzami działającymi w Szarych Szeregach, brali udział w akcjach Małego Sabotażu, potem zostali wcieleni do Grup Szturmowych, które zajmowały się poważnymi akcjami dywersyjnymi, ale co najważniejsze, byli synami, przyjaciółmi, kochali, śmiali się, płakali, byli tacy jak my. Film o tym samym tytule pokazuje nam dylematy, spory, rozterki moralne i ideowe tych trzech młodych chłopaków. Byli młodzi, jak my, a przecież nikt z nas nie chce spędzić swojej młodości „z głową na karabinie”. Inteligentni absolwencji najlepszego warszawskiego liceum spodziewali się, że wojna wyzwala w ludziach najgorsze instynkty, choć nie potrafi do końca zmienić. Bali się, że będzie ona miała na nich zły wpływ, że zmieni ich podejście do życia, do innych. Mieli nadzieję, że człowiek dobry i prawy, pozostanie nim wbrew okolicznościom. Takimi osobami były Irena Sendler, która uratowała około 2,5 tysiąca dzieci, wyprowadzając je z getta i pomagając ukryć w polskich domach, Wanda Krahelska-Filipowicz oraz Zofia Kossak-Szczucka będące inicjatorkami Komitetu Pomocy Żydom. To one mimo tragicznych wydarzeń i wszechobecnej brutalności zachowały swoje człowieczeństwo i nie bały się przeciwstawić otaczającemu złu. Stawiały mu czoła i służyły pomocą tym, którzy potrzebowali wsparcia.
Jednakże byli też ludzie, w których wojna wyzwoliła brutalność i skierowała ich życie w złą stronę. Taką osobą jest Josef Mengele, zbrodniarz nazistowski, uciekinier, lekarz wykonujący eksperymenty na więźniach obozu Auschwitz-Birkenau, zwany Aniołem Śmierci. Niesławą okryła się Blanka Kaczorowska, pseudonim „Sroka”, agentka Gestapo, która wraz ze swoim mężem i Eugeniuszem Świerczewskim zdekonspirowała wiele struktur podziemnych oraz wydała w czerwcu 1943 roku dowódcę AK Stefana Grota-Roweckiego. Uważam, że losy wyżej wymienionych osób mogły się potoczyć inaczej. Mengele miał szansę na zostanie jednym z najbardziej szanowanych lekarzy, posiadał wielki potencjał, który wykorzystał w zły sposób. Kaczorowska zaś mogła wieść spokojne, długie, szczęśliwe życie wraz ze swoim mężem, jednakże to wojna skłoniła ją do kolaboracji, walczyła o swoje życie, zabierając je innym…
Sytuacja potrafi nas zmienić lub utrwalić w tym, jacy jesteśmy i tak jak pisał Abraham Lincoln – „w wojnie nie ma nic dobrego prócz jej końca”. Choć trudno jest mi powiedzieć, kim byłabym w 1943r., wiem jedno, nie skrzywdziłabym drugiej osoby i starałbym się pomóc potrzebującym. Zapewne zostałabym pielęgniarką opiekującą się rannymi cywilami oraz żołnierzami. Starałabym się nieść pomoc dzieciom i pokazywać im, że nie każdy człowiek jest zły, czasem jedynie ludzie bywają zagubieni, bezradni i posiadają niską samoocenę, że przestali mieć nadzieję, a wraz z nadzieją umieramy my sami. Uczyłabym dzieci polskich modlitw, piosenek, dbałabym o to, aby nie zanikła w ludziach wiara w lepsze jutro, uczyłabym młodszych historii, a starszym przypominałabym, że nie z takich nieszczęść Polacy wychodzili cali i silniejsi. Starałabym się ukazywać im piękno każdego dnia pośród brudu i zła wojennej codzienności, utrzymywałabym polskość w sercach dzieci, uczyłabym je też, jak przeżyć nie zatracając siebie i swoich marzeń. Byłabym człowiekiem, który pomimo strachu i wielu wątpliwości dalej idzie swoją drogą, który trzyma się swoich wartości. Robiłabym wszystko, aby innym żyło się lepiej, wolałabym sama cierpieć, niż patrzeć na cierpienia innych. Nie mogłabym zabić drugiej osoby, nie byłabym z pewnością wielkim człowiekiem, bohaterem opisywanym w książkach, ale byłabym po prostu - człowiekiem, a to już jest bardzo dużo. Co najważniejsze dalej byłabym uczennicą , córką, wnuczką , kuzynką, osobą dobrą, uczynną i pomocną, która stara się odnaleźć ten mały, jasny punkcik w najgorszej sytuacji. Byłabym też przyjaciółką mojego dziadka, który urodził się w 1922 roku. Starałabym się być dla niego oparciem, chciałabym być osobą, z której byłby dumny. W 1943r. starałabym się być kimś, kto mimo że nie znajdzie się na kartkach podręcznika od historii, będzie żył wiecznie w sercach ludzi, ich potomków i przyjaciół, którym pomógł przeżyć i pokazał, że mimo tragedii rozgrywającej się wokoło, każdy z nas może pozwolić sobie na choć trochę szczęścia i normalności.


niedziela, 27 września 2015

XXI century is just being mean.



         Nowadays are many interesting problems. Starting with changing climate (some people think that Nostradamus and Inks wrote about it, but then they did not have so big knowledge about weather) ending with social problems like too much work, parents who do not have good contact with their children. But since few months I have been thinking about different kind of problem. I am a teenager and I noticed that almost no-one from my school have a real best friend. Everything is about MONEY. If you are not ready to spend millions on your new friend, you will not have one! "Let's go to the cinema!" "It would be great, but I do not have money, maybe you will pay for me?" What will you answer in this situation? I remember when I was one of them who say yes, and pay for everything that my new, lovely, awesome, best friend wants. But now it has changed, I had to be hurt so many times when I saw that I was used and that I meant nothing to person, who I thought, was my kindred spirit.
           Last year, summer holidays, my friend called me and she was talking about trip on which she was with our other friend (24 hours ago she hated him, she told me that she will never talk to him again). I was shocked when I heard what she said - " When I noticed that he is nice, I thought that I should use it! Guess what he bought me! He spent almost 100 zlotys only because I said that he is my new best friend, what a moron!" Even now when I am writing about it I can not be calm. How could she do that? After this incident I started to observe people behavior, and I was getting more and more surprised because of the fact that 3/4 of my class think how to use even class mate.
             Where is unselfishness? Where? Did it die with XX century? I do not really know, but maybe the problem is somewhere deeper… Maybe we should start look for reason of this kind of misbehavior where it all begins – adults, people who should be sample of behavior but they, our exemplar, they who we sometimes ask how to live? Are the main problem… Everyday in school we can see how teachers use each other, they say that it is only hierarchy… So if someone is older that me he can spurn me, he can use me to do those awful things that he do not want to do?
           I am very disappointed when I see our community, we do not care about each other, so how can we care about planet on which we live? It is a vicious circle from which I can not get out, but I hope, I know, that someday everything will change, people will be nice to each other again, me and everyone else will have a chance to find their kindred spirit.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Przedszkole i pierwsza miłość

Hej, cześć, czołem! 
:3
Ostatnio przeglądałam wiele blogów, spędziłam przy tym procesie dobre kilka godzin! I zauważyłam, że mało, bardzo mało blogów jest wyposażona w konkretną TREŚĆ. Chciałam usiąść pod kocem, odprężyć się, wypić moją ulubioną gorącą herbatę i poczytać, ale nie miałam czego! Wróciłam więc do znalezionej niedawno pod biurkiem biografii Lukullusa. Dlatego też postanowiłam na moim blogu zająć się wprowadzaniem treści do blogów z obrazkami. Od dziś każdy post na tym blogu będzie się głównie składał z - LITEREK, ZDAŃ (tych złożonych nadrzędnie, podrzędnie i może nawet równoważników). Będę wam opowiadać o moim życiu, przemyśleniach, wstawiała prace trochę bardziej i trochę mniej zasługujące na miano dziennikarskich. Będziecie mogli przeczytać moje przemyślenia, wspomnienia, notki o kontekście biograficznym, filozoficznym, historycznym. Wstawię też kilka moich twórczych prac literackich. Mam nadzieję, że wam się to spodoba i co najważniejsze - że będziecie każdy post czytać z zaciekawieniem do końca :).


#palebbys #tumblr #grunge #grungeboy #grungeblog #grungegirl #grungepale #grungequote #grungeaccount #pale #sad #sadblog #softgrunge #indie #sad #smoking #weheartit #nirvana #sadpaleblog #black #satan #acdc #quotes  #grungefashion #pasteldoll #pastelfashi                Każdy dorasta w swoim własnym tempie. Pamiętam jak miałam 3 latka i po raz pierwszy miałam iść do przedszkola. Co to był za horror! Płakałam przez całą drogę, a w głowie kombinowałam co zrobić, żeby nie musieć iść do tego okropnego miejsca. Teraz mogę uczciwie powiedzieć, że moje pierwsze przedszkole było nawet fajne. Kolorowe ściany, mało dzieci, chłopczyk z którym się bawiłam (on jeździł wokoło mnie samochodzikiem, a ja siedziałam cały czas), wspaniały plac zabaw z największą zjeżdżalnią na świecie, ładna pani, która stawała na głowie, żebym tylko przestała płakać. Nie było tak źle, ale ja nie byłam na tą fajność przygotowana. Chciałam zostać w domu, z mamą, długo spać, i bawić się sama, bez dzieci, które z butami wchodzą w moje zabawowe plany. Nie potrzebowałam za dużo towarzystwa, można powiedzieć, że byłam samowystarczalna i niezależna od grupy innych dzieci. 
Raz nawet, gdy ciocia próbowała mnie zaprowadzić do tej przeklętej instytucji na ulicy Marnej to jedną ręką uczepiłam się płotu, a drugą złapałam się za jej włosy a przy tym darłam się jakbym była obdzierana ze skóry… Straty we włosach były duże, miałam po tym incydencie leciutką chrypkę i zasmarkana… siedziałam w przedszkolu. 
Reckless Serenade | via TumblrDo dziś nie wiem jak udało się jej odczepić mnie od tego płotu i swojej grzywki, ale wiem, że kosztowało ją to dużo. Nigdy więcej po tym dniu nie poszłam już do tego przedszkola. I dobrze! Dopiero kiedy miałam 5 lat mama postanowiła jeszcze raz spróbować. Tym razem poszła na łatwiznę. Nie szukała żadnego wymyślnego przedszkola z większą liczbą dodatkowych zajęć od najlepszego liceum w Polsce. Zaprowadziła mnie do tego pod blokiem na ulicy Ziołowej. I to był strzał w dziesiątkę! 
Pamiętam, że mój wieszaczek był pod choineczką, obok mnie swój wieszaczek miał Dawid (który przez jakiś czas był moim przedszkolnym chłopakiem). Od razu znalazłam tam przyjaciółkę, albo ona znalazła mnie? Miała na imię Ada i wyglądała jak chłopczyk, krótko ścięte włoski, szare leginsy i za duży, poplamiony t-shirt. Była najcudowniejszą dziewczynką w całym przedszkolu, nie odstępowała mnie na krok i pomogła mi się tam zaaklimatyzować. Razem biegałyśmy po wielkiej górce (która, jak ją ostatnio widziałam, nie jest taka duża), widziałyśmy z niej morze, Rumię, Wejherowo, a nawet Warszawę (a tak na serio to widziałyśmy nie więcej niż mur i kilka drzewek). Wyobraźnię miałyśmy wielką, a dzięki temu wspaniale się bawiłyśmy. Przy stoliku na obiadkach siedziałam z jednej strony koło Kamila, z drugiej strony koło Ady, a naprzeciwko mnie siedział Dawid i Arek. 
 Kamil był moim pierwszym adoratorem. Mieszkał w Rumii i przywoził mi kwiatki, różyczki, kiedyś nawet zapytał się mojej mamy czy nie ma nic przeciwko, żebym została jego żoną! Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że tęsknię za tamtym Kamilem, który teraz wygląda jak poduszka na szpilki porysowana przez pięciolatka. Mówi się trudno, tak to jest, dorastamy, hormony nam szaleją i robimy różne głupie rzeczy. Ja na przykład zwymiotowałam mu koło bucików w przedszkolu (a mówiłam kucharce, że ogórkowej nie zjem!). Byłam największym zbójem w przedszkolu i tak mi zostało na kolejne lata. Z cichej, spokojnej, nie sprawiającej kłopotów dziewczynki przeistoczyłam się w rzygającą na buciki, urywającą głowy lalkom koleżanek, zabierającą jabłka pierdołę. Ale w domu byłam istnym aniołkiem. 

czwartek, 30 października 2014

Wewnętrzne odrodzenie - czy to jest możliwe?

       Właśnie skończyłam pisać wypracowanie z polskiego, którego temat brzmiał: "Czy wewnętrzne odrodzenie jest możliwe?". Temat ten skłonił mnie do swego rodzaju głębokich przemyśleń. Chyba każdy z nas choć raz chciał coś w sobie zmienić, ale nie widział jak się od tego zabrać. Byłabym milsza, ale nie umiem, chciałabym być ekstrawertyczką, a nie introwertykiem siedzącym pod kocem i mającym jedyny kontakt z ludźmi przez bloga, ale nie mam na to czasu, chciałabym rozumieć fizykę, ale nie mam zamiaru się jej uczyć, lub też mam nadzieję, że jakoś zdam z przyrody w tym roku, ale nie za bardzo chcę na nią chodzić, bo nie mam czasu, chęci, a poza tym rozszerzenia... Każdy powód jest dobry, aby nie stać się lepszym. Nie mówię tu o zmienianiu samego siebie, ale o drobnym ulepszeniu, o wewnętrznym odrodzeniu.
 tym większego sensu.