Niedługo minie kolejny tydzień od mojego przyjazdu do Anglii. Moje wifi pojawia się i znika, tak samo jak jedzenie z lodówki i moja cierpliwość do współlokatorów. Większość czasu spędzam na szukaniu sobie zajęć i rozpatrywaniu podjętej przeze mnie decyzji... Tak - mam wątpliwości, ale to przecież jest normalne. W przerwach pomiędzy waleniem głową w ścianę i omijaniu ton porozrzucanych butelek na kuchennej podłodze akademika staram się być produktywną małą osóbką. Ha! Nie taką małą w Anglii! Okazuje się, że jest tu bardzo dużo osób niższych ode mnie, a moje 174cm są ponad przeciętną wysokością człowieka płci żeńskiej. Do tego stojąc przy niektórych w końcu myślę o sobie jak o osobie szczupłej. Hura!
Po płakaniu po rozmowach z przyszłymi-niedoszłymi pracodawcami nareszcie znalazłam miejsce zatrudnienia. Zostałam w gastronomii i jeśli będziecie w Aldershot bądź okolicach - zapraszam na kawę i gofry (pamiętajcie, aby zostawić napiwek). Miło jest porozmawiać z kimś po polsku podczas pracy (właściciel jest Polakiem), która nie jest nadzwyczaj trudna, choć nie raz potrafię coś sknocić.
Zwiedziłam już pół Farnham i... Tęsknię za Londynem. Nie jest to okropne miasto, z którego chciałoby się uciec, ale prócz "akademikówek/domówek" nic ciekawego się tutaj nie dzieje, przez co czasem popadam w depresję. Szczególnie w momentach, gdy chcę pójść do sklepu, ale jest już po 7pm więc muszę wytrwać do dnia następnego. No cóż - bywa i tak.
Moi współlokatorzy nie dali się jak na razie poznać z najlepszej strony. Są małymi świnkami z trzech stron świata (Kanada, Włochy i UK). Po kilku miesiącach może przywyknę do włosów na podłodze prysznica i obsikanej muszli toalety, ale jak na razie z ciężkim sercem za każdym razem wchodzę do łazienki wstrzymując oddech i zaciskając zęby. Nie jestem fanką sterylności, ale zachowajmy pozory, pewne normy i chociaż spróbujmy udawać, że potrafimy idealnie funkcjonować w społeczeństwie. Może to przez to, że wybrałam uczelnię artystyczną? Prawdopodobnie... Obym sama nie wylądowała po kilu miesiącach z fioletowymi, lub różowymi włosami, co wydaje się być tu przymusowe. Przynajmniej nie patrzą na mnie jak na przestępcę widząc nostrila i spetum zwisające z mojego nosa.
Mam dosyć smrodu przypalonego makaronu, widoku brudnej płyty w kuchni (mój wewnętrzny czyścioszek płacze za każdym razem, gdy w wyobraźni pojawia mi się ten obraz nędzy i rozpaczy), czy zaschniętych kropel moczu na desce (samo napisanie tych słów wywołało u mnie dreszcze przerażenia). Masz mnie juz za okropną osobę, fanatyczkę czystości i niezdolną do życia z ludźmi, czyż nie? Mylisz się drogi czytelniku - prócz tylu wad życia w akademiku jest też parę zalet. Dotychczas jest to mniejsza grupa, ale zawsze coś.
Mój pokój jest ciasny, ale własny - z dużym oknem i zasłonami dzięki którym nie będę lunatykować (mam taką nadzieję). Mały kwiatek zasadzony przez moją mamę imituje mi zwierzątko (mówię do rośliny - chyba do końca zdziwaczałam), a tablica korkowa jest prawie całkowicie zapełniona. Nauczyłam się używać ich kontaktów i głównego zaworu prądu, już wiem, że oni uwielbiają wszystko robić na opak - nawet zawór wody odkręca się w przeciwną stronę niż chciałby tego normalny Europejczyk (może to jest powód dla którego Anglia odłącza się od EU). Choć moi współlokatorzy to świnki nie są świniami - można z nimi miło porozmawiać, spędzić czas (dopóki na stole nie pojawia się cydr za funciaka). Wiem też jak przeżyć tydzień za 5funtów. Powinnam uczestniczyć w Asia Express, zmieńmy tylko nazwę na UK dirty af Express - how to survive in dorms and not to kill urself.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 8 września 2016
poniedziałek, 25 lipca 2016
Wrocław - wrażenia z pierwszych dni
\
Jechałam do Wrocławia z przekonaniem, że przed głównym członem będzie jeszcze Ino (tak, pomyliłam Wrocław z Inowrocławiem...). Nie spodziewałam się żadnych ekstremalnych doznań artystycznych, czy kulturowego szoku. Chciałam pozwiedzać, wejść do zoo, odwiedzić kilka muzeów i spotkać się ze starymi znajomymi (co do teraz mi się nie udało i już nie uda, bo jestem w drodze do Berlina, a szkoda). Miasto to mnie pozytywnie zaskoczyło. Jakie są moje pierwsze wrażenia?
Tego prawdopodobnie nikt się nie spodziewa, ale najpierw przeraziłam się wjeżdżając do Wrocławia. Wszędzie było pełno ludzi owiniętych flagami, śpiewających i tańczących. W jednym z pobliskich parków rozgrywała się scena niczym z sabatu czarownic. Mimo tego nie wycofałyśmy się i szukałyśmy swojego hotelu, który okazał się być wyjątkowo blisko tajemniczego zlotu. Zameldowałyśmy się w hotelu, który tuż przy wejściu miał KFC dzięki czemu wieczorami podczas powrotu z wypraw prowadził nas cudowny zapach starego tłuszczu i genetycznie zmodyfikowanego mięsa z plastikowej świni.
Pierwszy spacer po wrocławskich uliczkach pozwolił architekturze tego miasta szybko skraść moje serce. Wrocław pięknie broni się przed szklanymi budowlami i kwiatkami budownictwa, które nie pasowałyby do klimatu pięknych, starych, odnowionych kamieniczek. Tutaj nawet "Żabka" jest cudownie wkomponowana w przestrzeń. Przestraszył mnie jedynie napis widniejący na drzwiach jednej z kamienic - któremu nie zrobiłam niestety zdjęcia, a na drugi dzień karteczka z informacją zaginęła - "Drodzy mieszkańcy, prosimy nie wyrzucać jedzenia na chodnik, ponieważ w ten sposób dokarmiacie szczury, które będą mieszkać w piwnicach.". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była to główna ulica.
Śmieszną przywarą większości osób z psami we Wrocławiu było to, że kierowali się oni najwyraźniej zasadą - nie Twój pies, nie Twoja kupa, więc nie czepiaj się człowieku, omiń ją i nie narzekaj. Ulice, chodniki i dróżki były z każdej strony przyozdobione odchodami różnej wielkości i trzeba było iść slalomem, żeby w nic nie wdepnąć. Nie zraziło mnie to do spacerów po mieście.
Mieszkańcy Wrocławia od wczesnych godzin piją - siedzą na ławkach, krzesłach, w parkach, przy Kościołach, rzekach, na stateczkach z pseudo marynarzami (pewnie nie zdają sobie nawet z tego sprawy, że dla osób z Pomorza wyglądają jak dzieci ubrane w te śmieszne stroje marynarskie kupione przy Darze Pomorza). Siedzą i piją - piwo, wódkę, tanie wino, drogie wino i robią drinki w plastikowych kubkach. Inni zaś palą. Wszędzie i bardzo dużo. Przy odrobinie szczęścia można spotkać tu abstynenta nie palącego papierosów, ja takich ludzi nie miałam nawet zamiaru szukać.
Wrocław mnie zaczarował, jego architektura, uliczki, drogi, muzea, miasto. Jest piękne i całkowicie różne od odwiedzonych przeze mnie do tej pory polskich miast. Można w nim znaleźć odrobinę Berlina, Londynu, czy Rzymu. Spędziłam tu jedynie cztery dni, ale na pewno nie była to moja ostatnia wizyta.

Jechałam do Wrocławia z przekonaniem, że przed głównym członem będzie jeszcze Ino (tak, pomyliłam Wrocław z Inowrocławiem...). Nie spodziewałam się żadnych ekstremalnych doznań artystycznych, czy kulturowego szoku. Chciałam pozwiedzać, wejść do zoo, odwiedzić kilka muzeów i spotkać się ze starymi znajomymi (co do teraz mi się nie udało i już nie uda, bo jestem w drodze do Berlina, a szkoda). Miasto to mnie pozytywnie zaskoczyło. Jakie są moje pierwsze wrażenia?





niedziela, 27 września 2015
Wietnam - wrażenia z pierwszych dni
Nie szykowałam się na nic, nie leciałam z błędnymi wyobrażeniami Hanoi, wcześniej nie przeglądałam nawet zdjęć na stronach turystycznych. Chciałam dać się zaskoczyć, być całkowicie nieprzygotowaną na to, co mnie zastanie na miejscu. Było warto. Hanoi jest przepięknym miejscem pełnym cudownych, miłych ludzi. Jedyną rzeczą, która czasem bywa nieznośna jest bardzo wysoka temperatura. Na szczęście około godziny 16 zaczyna delikatnie spadać, więc wieczorem zaczynam żyć pełną parą - wychodzę z apartamentu na siłownię, idę do parku, a po 20 do supermarketu po owoce na drugi dzień.
Życie
toczy się tu wolniej, nikt nigdzie się nie śpieszy (a mimo to na ulicy
jest ciągły ruch, przez co czasem wydaje się być niemożliwością
przejście z jednej strony jezdni na drugą), wieczorami, mimo egipskich
ciemności, ludzie siedzą na ulicy przy kolacji, jedzą owoce, palą
papierosy i grają w karty.
Po tych kilku dniach w Wietnamie jestem wypoczęta, czuję się jak na
wakacjach w centrum odnowy, mam dużo czasu, aby zadbać o samą siebie, co
niezmiernie mnie cieszy. Nie muszę się śpieszyć z kolejną serią
kręcenia hula hopa, czy rezygnować z godzinnego skakania przez skakankę,
bo muszę zrobić coś innego.
Chociaż ludzie nie mówią tu zbytnio po angielsku to
zawsze starają się pomóc, po godzinnym zwiedzaniu okolicy z moją
roommateką miałyśmy dosyć duży problem ze znalezieniem się (do dziś nie
wiem, gdzie zawędrowałyśmy), dzięki uprzejmości osób napotkanych na
ulicy szybko znalazłyśmy drogę powrotną do hotelu. Po drodze wpadłyśmy
na trzy śliczne parki, jeden jest tak blisko apartamentu, że co rano
wychodzimy tam na dłuższy spacer i trochę fitnessu na świeżym powietrzu.
Po
pięciu dniach spędzonych w tym wakacyjnym raju mogę powiedzieć,że nie
ma takiego drugiego miejsca na ziemi (może jeszcze tam nie trafiłam?)
gdzie człowiek może tak odpocząć, wszystko dookoła zwalnia, nigdzie nikt
nie biegnie i można długimi godzinami podziwiać uroki Hanoi.
Po
pierwszym zwiedzaniu okolicy zaplanowałyśmy już odwiedzenie zoo
(najpierw musimy znaleźć gdzie ono dokładnie jest), cyrku (podobno
znajduje się blisko naszego hotelu), kilku muzeów oraz - co
najważniejsze - basenu, którego przy tych temperaturach czasem bardzo
nam brakuje. Już nie mogę się doczekać dalszego zwiedzania Wietnamu i
poznawania kultury tego przecudownego miejsca.
niedziela, 8 lutego 2015
A little bit more about Bangkok
Pierwsze dni w Bangkoku minęły mi za szybko, nim się obejrzałam jestem już w tym pięknym miejscu od trzech tygodni, a notka na blogu tylko jedna! Nie mam za dużo czasu na zwiedzanie, bieganie na castingi jest bardzo czasochłonne, gdy dostaję pracę to jest to kwestia całego dnia, więc tym bardziej nic nie zrobię. Ostatnio moje życie kręci się w taxi, poczekalniach, domach mody i siłowni. Raz na jakiś czas przydarzy się też jakiś masaż albo chwila relaksu w saunie. Podoba mi się tempo w jakim wszystko rozwija, ale denerwuje mnie to, że czas wydaje się uciekać coraz szybciej.
W Bangkoku na każdym kroku można znaleźć sklepy 7 eleven - w których tak na prawdę nie ma nic zdrowego, jeśli ktoś lubi jeść na okrągło tosty i zupki chińskie to będzie w raju, dla mnie jest to katorga. Na szczęście blisko mnie jest także uliczny market i street food można znaleźć bez większych problemów. Każdemu kto wybiera się do Bangkoku mogę polecić żywienie się na street foodzie - jem wszystko, codziennie i jeszcze nigdy nie trafiłam na coś nie dobrego. Najbardziej smakują mi naleśniki oraz parówki w cieście - pycha! Poza tym street food jest bardzo tani - jeden szaszłyk to kwestia 5BHT czyli ok. 50gr. Tajlandia jest rajem dla Polaków ze względu na to, że przyjeżdżając tu z 1000zł masz 10000BHT, z którymi, uwierzcie mi - nie będziecie wiedzieli co zrobić. Wydać to tu przez tydzień jest niemożliwością, no chyba, że kupujecie co popadnie. Ludzie są bardzo mili, gdy uśmiechasz się na ulicy oni to odwzajemniają, pomagają, nie kradną. Możesz chodzić cały dzień z otwartą torbą i nic ci nie zginie. Przejeżdżałam kilka razy koło słynnej "Nana plaza" i z góry mogę powiedzieć, że nic strasznego tam nie ma - owszem, widać kobiety pracujące, ale nie uważam, że jest to takie okropne miejsce jak czytałam. Uważać trzeba wszędzie, ale nie popadajmy w paranoję.
Polecam też odwiedzić Khao San Road - ulica raj dla turystów. Dużo sklepów, stoiska na których można kupić larwy, komary, skorpiony (próbowałam, polecam - pycha!) i inne tajskie pyszności, zestaw bransoletek po 100BHT i inne souveniry. Pamiętajcie żeby zawsze się targować, bo dla turystów ceny są kosmiczne - gdy zapytałam się ile kosztuje skorpion ceną wywoławczą było 100BHT - stargowałam do 60BHT, więc wytrwałością można zdziałać cuda. Najczęściej cena jest zawyżona o 50BHT. Czasami przy targowaniu sprzedawca się może zdenerwować i nie kupicie u niego nic, bo po prostu was wyrzuci ze sklepu. Zdarza się i tak, śmieszne, ale prawdziwe.
W Bangkoku na każdym kroku można znaleźć sklepy 7 eleven - w których tak na prawdę nie ma nic zdrowego, jeśli ktoś lubi jeść na okrągło tosty i zupki chińskie to będzie w raju, dla mnie jest to katorga. Na szczęście blisko mnie jest także uliczny market i street food można znaleźć bez większych problemów. Każdemu kto wybiera się do Bangkoku mogę polecić żywienie się na street foodzie - jem wszystko, codziennie i jeszcze nigdy nie trafiłam na coś nie dobrego. Najbardziej smakują mi naleśniki oraz parówki w cieście - pycha! Poza tym street food jest bardzo tani - jeden szaszłyk to kwestia 5BHT czyli ok. 50gr. Tajlandia jest rajem dla Polaków ze względu na to, że przyjeżdżając tu z 1000zł masz 10000BHT, z którymi, uwierzcie mi - nie będziecie wiedzieli co zrobić. Wydać to tu przez tydzień jest niemożliwością, no chyba, że kupujecie co popadnie. Ludzie są bardzo mili, gdy uśmiechasz się na ulicy oni to odwzajemniają, pomagają, nie kradną. Możesz chodzić cały dzień z otwartą torbą i nic ci nie zginie. Przejeżdżałam kilka razy koło słynnej "Nana plaza" i z góry mogę powiedzieć, że nic strasznego tam nie ma - owszem, widać kobiety pracujące, ale nie uważam, że jest to takie okropne miejsce jak czytałam. Uważać trzeba wszędzie, ale nie popadajmy w paranoję.
Polecam też odwiedzić Khao San Road - ulica raj dla turystów. Dużo sklepów, stoiska na których można kupić larwy, komary, skorpiony (próbowałam, polecam - pycha!) i inne tajskie pyszności, zestaw bransoletek po 100BHT i inne souveniry. Pamiętajcie żeby zawsze się targować, bo dla turystów ceny są kosmiczne - gdy zapytałam się ile kosztuje skorpion ceną wywoławczą było 100BHT - stargowałam do 60BHT, więc wytrwałością można zdziałać cuda. Najczęściej cena jest zawyżona o 50BHT. Czasami przy targowaniu sprzedawca się może zdenerwować i nie kupicie u niego nic, bo po prostu was wyrzuci ze sklepu. Zdarza się i tak, śmieszne, ale prawdziwe.
czwartek, 25 grudnia 2014
Zmiany, zmiany, zmiany!
Hej, cześć, czołem!
Ostatnio rzadko się do was odzywałam, ale miałam nie byle jaki powód! Tak jak kilka miesięcy temu, ale tym razem nie chodzi o wolontariat... Kilka miesięcy temu byłam w Warszawie na spotkaniu , wróciłam po nim do domu, minęło kilka dni, tygodni, zdjęłam aparat z ząbków i znowu dostałam telefon z Warszawy. Długo nie myślałam i od razu umówiłam się na termin spotkania. Od listopada mogę pochwalić się pełną współpracą, która zabiera nie mało czasu! Dlatego nie mogę tak często się do was odzywać. Moje życie kręci się wokół pociągu, spóźniającego się pendolino i walizek. Mam mało czasu na obowiązki, przyjaciół, naukę i oczywiście na bloga... Mimo tak diametralnej zmiany podoba mi się to, podoba mi się to co zaczyna dziać się w moim życiu, bo wszystko nabiera tempa i okręciło się o 180 stopni! Nie wiem jeszcze jak wszystko pogodzę ze względu na zbliżający się wyjazd, olimpiade i zaliczenia w szkole, ale wiem, że dam radę. Tylko muszę znaleźć dobry sposób na wszystko. Podczas wyjazdu mam plan nagrywać dla was vlogi czy coś w tym rodzaju, które będą na pewno częściej dodawane niż posty, co o tym myślicie? Ach, z tego wszystkiego zapomniałam pochwalić się wam gdzie lecę. Będę podróżować na trochę do Tajlandii, zwiedzę ją dogłębnie, pouczę się tajskiego, zrobię masę zdjęć i oczywiście poznam troszkę orientalnej kultury.
Jestem ciekawa jak wszystko się ułoży, mam nadzieję, że będzie po prostu - fajnie.


Ostatnio rzadko się do was odzywałam, ale miałam nie byle jaki powód! Tak jak kilka miesięcy temu, ale tym razem nie chodzi o wolontariat... Kilka miesięcy temu byłam w Warszawie na spotkaniu , wróciłam po nim do domu, minęło kilka dni, tygodni, zdjęłam aparat z ząbków i znowu dostałam telefon z Warszawy. Długo nie myślałam i od razu umówiłam się na termin spotkania. Od listopada mogę pochwalić się pełną współpracą, która zabiera nie mało czasu! Dlatego nie mogę tak często się do was odzywać. Moje życie kręci się wokół pociągu, spóźniającego się pendolino i walizek. Mam mało czasu na obowiązki, przyjaciół, naukę i oczywiście na bloga... Mimo tak diametralnej zmiany podoba mi się to, podoba mi się to co zaczyna dziać się w moim życiu, bo wszystko nabiera tempa i okręciło się o 180 stopni! Nie wiem jeszcze jak wszystko pogodzę ze względu na zbliżający się wyjazd, olimpiade i zaliczenia w szkole, ale wiem, że dam radę. Tylko muszę znaleźć dobry sposób na wszystko. Podczas wyjazdu mam plan nagrywać dla was vlogi czy coś w tym rodzaju, które będą na pewno częściej dodawane niż posty, co o tym myślicie? Ach, z tego wszystkiego zapomniałam pochwalić się wam gdzie lecę. Będę podróżować na trochę do Tajlandii, zwiedzę ją dogłębnie, pouczę się tajskiego, zrobię masę zdjęć i oczywiście poznam troszkę orientalnej kultury.
Jestem ciekawa jak wszystko się ułoży, mam nadzieję, że będzie po prostu - fajnie.
niedziela, 3 sierpnia 2014
Two days in Berlin
Kilka godzin temu wróciłam z Berlina, ahh kocham to miasto! Korzystając z okazji zrobiłam maaasę zdjęć oraz nakręciłam dla was krótki filmik - mam nadzieję, że się spodoba :)
Prócz siedzeniu na Alexander Platz, oglądania ulicznych artystów to skorzystałam też z okazji i weszłam do Primarka - w następnym poście zrobię mini haul zakupowy. Jak zwykle zjadłam Bratwurst'y no i weszłam do Happy Noodles na mój ulubiony wegetariański makaron. Planowałam wejść do Dungeonu, ale sceny (przedstawienia, jak zwał tak zwał) są niezmienione od zeszłego roku, więc sobie odpuściłam. Mam nadzieję, że i zdjęcia i filmik wam się spodobają :)
I came back from Berlin few years ago, omg I loooove this city! I did there a lot of photos and I made a short film - hope you'll like it. Despite sitting on Alexander Platz, watching shows on the street, I also went to Primark - in next post I'll do a mini haul. As always in Berlin I ate some Bratwurst and I went to my favourite Happy Noodles and I ate there the best vege noodles in the world. I was thinking about going to Dungeon but the shows there are still the same as the last years one so I didn't go there. I hope that you'll like film as well as photos. Enjoy!
WSZYSTKIE ZDJĘCIA SĄ WYKONANE PRZEZE MNIE WIĘC ZABRANIAM ICH KOPIOWANIA BEZ MOJEJ ZGODY.
Prócz siedzeniu na Alexander Platz, oglądania ulicznych artystów to skorzystałam też z okazji i weszłam do Primarka - w następnym poście zrobię mini haul zakupowy. Jak zwykle zjadłam Bratwurst'y no i weszłam do Happy Noodles na mój ulubiony wegetariański makaron. Planowałam wejść do Dungeonu, ale sceny (przedstawienia, jak zwał tak zwał) są niezmienione od zeszłego roku, więc sobie odpuściłam. Mam nadzieję, że i zdjęcia i filmik wam się spodobają :)
I came back from Berlin few years ago, omg I loooove this city! I did there a lot of photos and I made a short film - hope you'll like it. Despite sitting on Alexander Platz, watching shows on the street, I also went to Primark - in next post I'll do a mini haul. As always in Berlin I ate some Bratwurst and I went to my favourite Happy Noodles and I ate there the best vege noodles in the world. I was thinking about going to Dungeon but the shows there are still the same as the last years one so I didn't go there. I hope that you'll like film as well as photos. Enjoy!
ZAPRASZAM TEŻ DO SUBSKRYPCJI MOJEGO KANAŁU NA YT :)
WSZYSTKIE ZDJĘCIA SĄ WYKONANE PRZEZE MNIE WIĘC ZABRANIAM ICH KOPIOWANIA BEZ MOJEJ ZGODY.
Subskrybuj:
Posty (Atom)