niedziela, 8 lutego 2015

A little bit more about Bangkok

   Pierwsze dni w Bangkoku minęły mi za szybko, nim się obejrzałam jestem już w tym pięknym miejscu od trzech tygodni, a notka na blogu tylko jedna! Nie mam za dużo czasu na zwiedzanie, bieganie na castingi jest bardzo czasochłonne, gdy dostaję pracę to jest to kwestia całego dnia, więc tym bardziej nic nie zrobię. Ostatnio moje życie kręci się w taxi, poczekalniach, domach mody i siłowni. Raz na jakiś czas przydarzy się też jakiś masaż albo chwila relaksu w saunie. Podoba mi się tempo w jakim wszystko rozwija, ale denerwuje mnie to, że czas wydaje się uciekać coraz szybciej.
   W Bangkoku na każdym kroku można znaleźć sklepy 7 eleven - w których tak na prawdę nie ma nic zdrowego, jeśli ktoś lubi jeść na okrągło tosty i zupki chińskie to będzie w raju, dla mnie jest to katorga. Na szczęście blisko mnie jest także uliczny market i street food można znaleźć bez większych problemów. Każdemu kto wybiera się do Bangkoku mogę polecić żywienie się na street foodzie - jem wszystko, codziennie i jeszcze nigdy nie trafiłam na coś nie dobrego. Najbardziej smakują mi naleśniki oraz parówki w cieście - pycha! Poza tym street food jest bardzo tani - jeden szaszłyk to kwestia 5BHT czyli ok. 50gr. Tajlandia jest rajem dla Polaków ze względu na to, że przyjeżdżając tu z 1000zł masz 10000BHT, z którymi, uwierzcie mi - nie będziecie wiedzieli co zrobić. Wydać to tu przez tydzień jest niemożliwością, no chyba, że kupujecie co popadnie. Ludzie są bardzo mili, gdy uśmiechasz się na ulicy oni to odwzajemniają, pomagają, nie kradną. Możesz chodzić cały dzień z otwartą torbą i nic ci nie zginie. Przejeżdżałam kilka razy koło słynnej "Nana plaza" i z góry mogę powiedzieć, że nic strasznego tam nie ma - owszem, widać kobiety pracujące, ale nie uważam, że jest to takie okropne miejsce jak czytałam. Uważać trzeba wszędzie, ale nie popadajmy w paranoję.
       Polecam też odwiedzić Khao San Road - ulica raj dla turystów. Dużo sklepów, stoiska na których można kupić larwy, komary, skorpiony (próbowałam, polecam - pycha!) i inne tajskie pyszności, zestaw bransoletek po 100BHT i inne souveniry. Pamiętajcie żeby zawsze się targować, bo dla turystów ceny są kosmiczne - gdy zapytałam się ile kosztuje skorpion ceną wywoławczą było 100BHT - stargowałam do 60BHT, więc wytrwałością można zdziałać cuda. Najczęściej cena jest zawyżona o 50BHT. Czasami przy targowaniu sprzedawca się może zdenerwować i nie kupicie u niego nic, bo po prostu was wyrzuci ze sklepu. Zdarza się i tak, śmieszne, ale prawdziwe.

1 komentarz:

  1. Lubię czytać jak piszesz o Bangkoku ;) Może kiedyś uda mi się tam pojechać ;)
    faszynerka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń


Każdy komentarz jest dla mnie ogromną motywacją do dalszych działań!!
Zostaw link do swojego bloga - na pewno go odwiedzę :)