Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 18 lipca 2017

Czternastoletni debiut

Pisanie towarzyszyło każdej chwili mojego życia. Niedawno wpadłam na sowjego dawnego bloga, który był moim pierwszym poważnym debiutem pisarskim. Opublikowałam na nim szesnaście rozdziałów napisanych od maja do sierpnia 2011 roku. Historia opowiada o losach dziewczyny, której sielankowe życie zostało przerwane przez okropny wypadek w wakacje. Nieskromnie przyznam, że jestem dumna z mojej czternastoletniej wyobraźni. A oto pierwszy rozdział - pierwszy tekst, który uświadomił mi, że pisanie to jest to czym chcę się zajmować w przyszłości. Nie wiem tylko, dlaczego akurat chciałam wysłać główną bohaterkę do Albanii...
Enjoy :)

Jeśli chcesz poznać dalsze losy Suzann - http://niiesmiertelna.blog.onet.pl/

Mam na imię Susann, dla przyjaciół Suzy. Mam brata, Aleksa, siostrę,Cindy, oraz mamę, Trinny. Ojciec umarł trzy lata temu, miałam wtedy trzynaście lat. Pozbierałam się po jego stracie, gdyż miałam bliskich, którzy mnie wspierali, bardzo. Jednak nie myślałam , że w przeciągu kilku dniu mój bajkowy świat się zawali… Ale zacznijmy od początku…
    Dryń dryń! Dryń dryń! Ze snu wyrwał mnie nagły dźwięk budzika. 7.00. Jak ja nienawidzę chodzić do szkoły na tak wczesną godzinę! No cóż. Trzeba przetrzeć oczy i zebrać swoje cztery litery. Szybko się uczesałam, umalowałam, ubrałam i umyłam zęby. Przed wyjściem z łazienki jeszcze rzuciłam okiem na mój ogólny wygląd i zaczęłam iść do jadalni, aż nagle jakiś mały biegający nieuczesany potworek przeciął mi drogę.
- Nie złapiesz mnie! Masz za małe rączki! Terefere!- krzyczała Cindy biegając wokół mnie i uciekając przed Aleksem.
- Aleks, czemu jesteś mokry?!-krzyknęłam, żeby mnie usłyszał.
-Ten potwór, ta mała jędza mnie oblała ! – odkrzyknął po czym ruszył w pogoń za Cindy, która ze szczęścia aż piszczała.
- Hej! Koniec! Śniadanie! Cindy,Aleks , ubierzcie się! – powiedziała moja mama przechodząc z kuchni do jadalni.
- Dobrze mamo- wydali z siebie ciche burknięcie i pomaszerowali do pokoju, ja dzieliłam pokój z Cindy,ośmioletnim chochlikiem pełnym radości, a Aleks jako już prawie dorosły,trzynastoletni mężczyzna miał pokój sam.
- Pomóc ci mamo? – zapytałam i ruszyłam w stronę kuchni.
- Tak, weź jeszcze płatki malutkiej.- powiedziała. Wykonałam polecenie i usiadałam na swoim miejscu wyciągając telefon.
- Znów Mike ?
- Nie. Mamo.. Julie mi wysłała eska, że nie mamy dziś ostatniej lekcji. A no i Aleks dziś ma zamiast biologii matmę.
- Dzidzia słyszałeś ? Masz dziś zamiast biologii matematykę!- mama posłała mi zbójecki uśmieszek.
- Mamo ! Ile Ray mam ci to powtarzać? Nie mów do mnie dzidzia.- w tym momencie wybuchłam śmiechem, nie mogłam się powstrzymać. – Nie śmiej się Suzy! Jestem prawie dorosły! Robicie mi siarę! I jak ja mam tu kolegów zapraszać? – wydał z siebie pomruki niezadowolenia. Cały czerwony wyszedł ze swojego pokoju z plecakiem niechlujnie zarzuconym na plecy.
- Cindy, jeszcze tylko ty!
- Idę! – chochlik wbiegł do jadalni i zajął swoje miejsce.
- Okej, więc smacznego. –powiedziała mama i zaczęła jeść kanapkę z pomidorem i ogórkiem. Po śniadaniu poszłam po rzeczy i mama rozwiozła nas po szkołach, a Cindy zawiozła do przedszkola.
***
- Heja Suzy ! – przywitała mnie moja przyjaciółka Julie. Była śliczna i miła. Po prostu chodzące złoto. Miała długie blond loczki i niebieskie oczy.
- Hejka Julia ! – uściskałam ją mocno i ruszyłyśmy pod salę.
- Patrz ! No popatrz – Julia zwróciła moją głowę w stronę niesamowicie przystojnego chłopaka.
- James. – mruknęłam,potrząsnęłam głową – Jula, przecież wiesz, że ja już mam chłopaka. Mikiego.Jest serio słodki. – zaczęła mnie przedrzeźniać.
- Taa wiem, no ale nie mów mi, że nie zerwałabyś z nim dla James’a… – nic nie odpowiedziałam, więc ona wydała cichy okrzyk zwycięstwa.
- Siema wszystkim – powiedziały wspólnie Annie, Venus, Bella , Jack i Dallas.
- Hej – odpowiedziałam z uśmiechem, bardzo ich lubiłam, była to moja paczka, zawsze jeździliśmy razem na kolonie i obozy i… wszędzie.
- Widziałyście tego nowego…James’a…- mruknęła Venus i przygryzła wargę – Jakie on jest śliczny –zapiszczała i wykonała gest mdlenia ręką. Już chciałam im powiedzieć, żeby mi o nim nie gadały , bo ja mam Mike’a jak zadzwonił dzwonek. W tym samym czasie ktoś złapał mnie w talii o obrócił w swoją stronę. To był mój chłopak.
- Hej Mike – powiedziałam i czule go pocałowałam słysząc za swoimi plecami komentarz Venus
– Obrzydliwe…
- Dlatego nie masz chłopaka – stwierdził Mike i się zaśmiał – Hej Suzy.- powiedział i jeszcze raz mnie pocałował.
- Koniec migdalenia się wchodzimy do klasy.- donośnym głosem powiedziała pani od historii. Wydałam z siebie coś na kształt chichotu i udałam się do klasy wraz z resztą klasy.
***
- Nie ! Ja wcale nie mówię, że nie lubię historii ! – wychodząc z klasy krzyknęła Bella – Ja tylko nie umiem zrozumieć tych wszystkich dat i w ogóle, po co nam to ?
Po lekcjach zawsze narzekała co było dziwne bo była piątkową uczennicą z idealną frekwencją .
- Czemu się tak dziwnie na mnie gapicie? – zapytała. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Narzekasz. –wydukała Annie, w odpowiedzi Bells tylko się skrzywiła i odgarnęła włosy ręką. I tak spędziliśmy całą przerwę śmiejąc się z tego, że nasza mądrala narzeka.
- I tak cię uwielbiamy kochanieńka.- powiedział Jack i dał jej kuksańca w ramię.
***
- Ej, ej. – Mike zatrzymał mnie przy drzwiach wyjściowych.
- Mhm? – mruknęłam,niezadowolona.
- Nie pożegnałaś się ze mną. –powiedział i dał mi buziaka w czoło. Uśmiechnęłam się pomachałam mu ręką na pożegnanie i pobiegłam do samochodu, gdzie czekała już na mnie mama z Cindy i Aleksem, który znów grał na GAMEBOY’u. Będę musiała mu go kiedyś zabrać…
- Cześć kochanie, co w szkole? –przywitała mnie mama.
- Nuda, pani od polaka znów zadała mi mega trudną pracę domową. Ughh. Jak ja jej nie lubię !
- Ale jaką pracę?
- Mam opisać w formie opowiadania dzień, tak jakbym była kwiatkiem.
- Ojej. Fakt nie za fajna…
- Nie za fajna, jest choler…. –Aleks zauważył jak mama mrozi go wzrokiem – no, no, nie za fajna – szybko się poprawił. Zachichotałam, a on mi odpowiedział lekkim kuksańcem w ramię. Gdy dojechaliśmy do naszego bloku i weszliśmy w końcu do mieszkania zrzuciłam ciężką torbę.
-Uf… – sapnęłam.
- Dzieciaczki moje… Chodźcie do salonu ! – zawołała nas mama. Gdy wszyscy zajęliśmy miejsca zaczęła mówić.
- Ostatnio jesteście grzeczni i dobrze się uczycie…. Więc… Zaplanowałam wycieczkę! – Wokół mnie rozbrzmiały okrzyki radości.
-Ciochoo! Szszszszsz! Mamuś !Dokąd ta wycieczka?
- Polecimy do Albanii !
- Ale fajnie ! – zawołaliśmy chórem.
- Poczekajcie ! To wcale nie jest koniec ! Pojedziemy tam z rodziną Mike’a.
- Ojej, mamuś , dzięki, dzięki,dzięki – zaczęłam jej dziękować i tulić mocno.
- Nie ma za co kochanie. –powiedziała po czym dała mi buziaka w czółko.
- To ja się idę pakować. –oznajmiła Cindy i ruszyła do naszego pokoju.
- A właśnie. Zacznijcie się już lepiej pakować. Bo lecimy za dwa dni, więc nie mamy zbytnio czasu na odwlekanie pakowania rzeczy. – uśmiechnęła się mama.
- Okej ! No to jazda ! Idę spakować sobie gry na GAMEBOY’a. – powiedział Aleks – A no i… – zaczął wyglądając zza ściany – dzięki mamo, jesteś najlepsza.
- Nie ma za co, już mówiłam kochanie, zasłużyliście na taką przyjemność w ciągu roku szkolnego.
- To ja też idę się pakować.-dałam jeszcze buziaka mamie w policzek i pobiegłam do pokoju. Muszę to napisać Mike’owi, pomyślałam.
Hejka Mike. Kochanie czy wiesz, że jedziemy za dwa dni razem do Albanii?
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
Tak. Bardzo się cieszę. Zaczęłaś się już pakować?
Teraz zaczynam. Kończę już. Cmok.
Okej. Słodkich snów.
Położyłam się na łóżku.Przycisnęłam telefon do serca. To będą najlepsze wakacje w roku szkolnym wżyciu. Westchnęłam i zaczęłam się zabierać do pakowania szortów, bluzek, topów i bielizny. Chyba będę musiała wziąć jeszcze jedną walizkę… Hmm… To wcale nie jest taki zły pomysł…. Tylko nie wiem ile można mieć kilogramów. Dobra, zapakuję się w jedną… Muszę się zapakować w jedną…. Jeżeli wyjmę te szorty, a dopakuję te…Albo pozamieniam bluzki… Okej… Moje rozmyślania nad pakowaniem się przerwała Cindy piszcząc.
- Co jest ? – zapytałam się.
- Pajączek .– wydukała.
- Gdzie ?
- Na parapecie. – powoli zbliżyłam się do parapetu. – Aleks ! Nosz gówniarzu jeden ! Pilnuj swoich zwierzątek !
- CO się znów stało? – wkroczyła mama.
- On nie pilnuje swoich dziwnych zwierząt ! – wypaliłam na co Cindy odpowiedziała głośnym piskiem.
- Chodź Kimmie , na pewno byś nie polubiła tych bab. – nie mogłam patrzeć jak Aleksiak bierze pająka w rękę tuli i całuje w…. no chyba w łepek…. Albo odwłok.
- O, nie, mój drogi panie. – w drzwiach zatrzymała go mama – to mi się dzieje tu ostatni raz! Już zabieraj Kimmie i włóż ją do terrarium, ale, kochanieńki, zamknij ją szczelnie, bardzo cię proszę. – Aleks mruknął i pobiegł do pokoju.
- A wy na drugi raz nie zabijajcie się prawie tylko wołajcie mnie i ja wszystko załatwię.
- On powinien mieć normalne zwierzątko, takie jak pies, kot, szynszyla, albo chomik. – stwierdziłam na co mama odpowiedziała mi uśmiechem i poszła do swojej sypialni.
- Su, pomóż mi się spakować,proszę… – Cindy uwiesiła mi się na ręku.
- Okej, ale mnie puść. –poczochrałam jej włosy na co odpowiedziała mi podąsaną minką.
- Wiesz, że nie lubię jak mi tak robisz.
- Wiem, dobra, pokaż mi co chcesz wziąć i razem zadecydujemy co jest potrzebne, a co nie. Cindy ruszyła w stronę swojej szafy i wyrzuciła, oczywiście prawie połowę ubrań. Musiałam jej dobrze wytłumaczyć dlaczego nie może wziąć aż tylu par spodni i bluzek. Oczywiście w jej ekwipunku były także najmniej potrzebne kurtki zimowe i grube spodnie. Gdy je wyrzuciłam zaczął się krzyk, no bo jak będzie zimno albo co. Znów zaczęło się tłumaczenie , że nie może wziąć spodni narciarskich, bo w Albanii jest ciepło i jej się nie przydadzą, że lepiej wziąć kostiumy kąpielowe i szorty. W końcu do niej dotarło i zapakowała się jak należy. Gdy Cindy wybiegła z pokoju do Aleksa, na pewno zrobi coś, nie jestem pewna co, że nie długo Aleks zacznie krzyczeć a Cindy piszczeć ze szczęścia, że doprowadziła go do szału, ale jak na razie mam zamiar rozkoszować się chwilą ciszy. Położyłam się na łózku i zaczęłam gapić się na sufit. Nagle dostałam sms’a.
Siema, gratuluję wyjazdu. Jak ci zazdroszczę, nawet nie wiesz jak bardzo. I to jeszcze z chłopakiem, zapowiada się pikantnie…
Sms od Venus. Uśmiechnęłam się jak go przeczytałam.
Przecież już tam byłaś, po co Ci jeszcze raz?
Głupia, każdy powód do opuszczenia kilku lekcji, kilku dni nawet ze szkoły…
Dobra, dobra nie marudź.
Nie będę Ci przeszkadzać, pakuj się.
Zaczęłam się szczerzyć do telefonu. Ale… Zaraz! Skąd ona wie, że jadę do Albanii? MIKE ! Zabiję go,przecież wie, że nie lubię się chwalić. I taki z niego przyjaciel? Policzę się z nim jutro.

wtorek, 27 czerwca 2017

Krótka historia o blond pindzie

Znalezione obrazy dla zapytania best friends funnyZnalezione obrazy dla zapytania best friends funnyDwa lata temu po raz pierwszy wyszłam do supermarketu z blond pindą, która była okropnie zarozumiała i napuszona. Byłam jedyną Polką na kontrakcie prócz niej i ze względu na to, że przyleciała po mnie czułam się zobowiązana do pokazania jej gdzie co jest. Dobrze, że po drodze nie nazwała mnie anorektyczką jak rozmawiałyśmy o diecie, w moich oczach była o wiele szczuplejsza niż ja, więc był to dla mnie szczyt bezczelności. W skrócie - nie przypadłyśmy sobie do gustu i przez kolejne kilka dni rozmawiałyśmy bardziej z grzeczności. Bywa i tak. Nie każda osoba z tego samego kraju musi się z tobą dobrze dogadać i szybko się z tym pogodziłam, że nie będę zbytnio mówić po Polsku przez kilka miesięcy, nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu.
Podobny obrazPóźniej coś się stało. Jako jedyne miałyśmy wolny dzień i postanowiłyśmy go spędzić razem - co obróciło wszystko do góry nogami. Okazało się dość szybko, że wcale nie jesteśmy od siebie tak różne i odniosłyśmy takie samo wrażenie przy pierwszym spotkaniu - mówiąc prościej, też myślała, że jestem wrednym bufonem. Zostałyśmy koleżankami, co po tygodniu rozmów i oglądaniu filmów ewoluowało w przyjaźń (level up). Po wyjeździe jej wspołlokatorki wreszcie mogłam się do niej przeprowadzić i nie potrzebowałyśmy jakiegokolwiek innego towarzystwa. Zdanie mamy o sobie prawdopodobnie dalej takie jak pierwszego dnia, ale tym razem jedynie dlatego, że bardzo dobrze się znamy. Blondi dalej uważa, że jestem wredną pierdołą z sercem z kamienia, ja ciąglę myślę, że jest trochę zapatrzona w siebie. Jeśli przeczyta, że nazywam ją blondi to pewnie mi oczy wydrapie, ale szczerze mi się tto należy,bo wiem jak ją to wkurza.
Znalezione obrazy dla zapytania best friends funnyDwa lata temu po raz pierwszy wymieniłyśmy parę zdań i tak zostało do dziś. Tylko, że akktualnie nie jest to parę zdań a esej o życiu i rozmyślanie na każdy możlwy temat. Fajnie jest wiedzieć, że pomimo dystansu tysięcy kilometrów, które nas dzieli potrafimy utrzymać naszą przyjaźń i tak jak wcześniej kilometry nam nie przeszkadzają. Mam nadzieję, że tak jak planowałyśmy nie zerwiemy ze sobą kontaktu do końca życia. Sory za tytuł, ale jest super clickbait'em.
Hepi aniwersari B;ondi, mi aj lov ju tu macz and aj mis ju lołds.

piątek, 4 grudnia 2015

Sen

   Gdy usłyszałam temat opowiadania, które miałam napisać na język polski bardzo, bardzo, bardzo się ucieszyłam. Lubię jednosłowne polecenia. Czasem traktuje je jako powtarzające się słowa, metaforę, bądź główny temat mojej pracy. Ta nazywa się "SEN". Miłego czytania :)




                                 Denerwowały go brednie zmyślane przez jego siostrę. Rozumiał bardzo dobrze, że uważa pracę pilota za coś niebezpiecznego, ale groźba zerwania całkowitego kontaktu była najżałośniejszym posunięciem, na które zdobyła się Ksenia. Nie wiedział dlaczego akurat tym razem tak bardzo zależało jej na tym, aby odmówił wykonania tego rejsu. Latał już dwadzieścia lat. Nigdy nic złego się nie stało. Najgorszym wypadkiem podczas lotu były turbulencje, pasażer, który czuł niesamowitą potrzebę przekazania w danym momencie pilotowi ważnej wiadomości, od niej zapewne miały zależeć losy całego świata. Jego bliźniaczka nie słuchała wyjaśnień i tłumaczeń Denisa. Racjonalnie nie potrafiła wyjaśnić dlaczego nie chce, aby brat leciał do Brazylii. Tłumaczyła mu, że opuści święta, które zawsze spędzali razem, groziła zerwaniem kontaktu i nie odezwaniem się do niego nawet jednym słowem przez resztę życia. Rzucała w jego stronę najgorsze wyzwiska, jeśli wyjedzie to będzie dla niej znak jak mało znaczy jej zdanie. Dlaczego wpadł na tak idiotyczny pomysł? Rok po śmierci rodziców chce ją znów zostawić samą! Nie chciała rozstawać się z bratem nawet na chwilę. Mówiła, że zawsze jego długie wyjazdy były dla niej katorgą, przecież nie są zwykłym rodzeństwem. Są bliźniakami! Tego było już za dużo. Ksenia zaczynała tłumaczyć Denisowi ich specjalną psychologiczną więź bliźniaczą zawsze, gdy chciała brata przekonać do swojej racji. Nudziło to pilota niezmiernie. Chciał krzyknąć na siostrę, aby przestała majaczyć, nie wymyślała bzdur, które tylko powodują jego rozdrażnienie i pogorszenie humoru na resztę dnia. I tak poleci. To jego praca. Nie zmieni jej. Lubi to co robi. A ona ma przestać w tej chwili! Wybuchł. Darł się, machał rękoma, groził. Rozpłakała się. Wyszła z salonu bez słowa i trzasnęła drzwiami. Nie chciała z nim rozmawiać przed lotem do Berlina. Przecież nie interesowało go zdanie siostry, więc uważała jakikolwiek dialog za bezsensowny.


***


 Trudno. Nie będzie zmuszał Kseni do żegnania go z płaczem i rzucania mu się na szyję. Wróci za dwa tygodnie, kobieta będzie miała czas by ochłonąć i przestać histeryzować. W takich sytuacjach doskonale wiedział, że to on na pewno jest starszym bliźniakiem. Rozmyślał patrząc na malejących ludzi, samochody, domy, pola, lasy. Za dwie godziny wyląduje w Berlinie, a jutro o czternastej musi być gotowy do lotu długodystansowego. Czuł, że nadszedł ten dzień kiedy może wszystko. Od lat marzył o locie do Brazylii, do Rio. Dość miał Azji w zimie, Europy jesienią i Afryki w wakacje. Ludzie są tak przewidywalnie nudni jeśli chodzi o podróże. Delikatne turbulencje zakłócały czasem jego wewnętrzny monolog. Chciał już wylądować, wejść do hotelu przy lotnisku i choć na chwilę zasnąć w miękkim, wygodnym łóżku. Wszystko miał zaplanowane w najmniejszym detalu od zejścia z pokładu samolotu, przez odebranie bagażu, aż do porannego śniadania i przywitania podróżników na pokładzie Boeinga 707-320C podczas lotu transkontynentalnego do Brazylii. Znowu turbulencje. Koszmar. Denis był pewien, że gdyby on siedział za sterami nic takiego nie miałoby miejsca. On, jako pilot z takim stażem, nie dopuszcza nawet do najmniejszych, słowem, mikroskopijnych turbulencji. Wszystko oczywiście w imię wygody pasażerów. Nareszcie zaczęto podchodzenie do lądowania. Na twarzy Denisa pojawił się zgryźliwy uśmieszek. Lądować na pewno pilot od niebotycznych wstrząsów także nie potrafi, więc głośno zakomunikował, że na miejscu wszystkich ludzi w tym samolocie zapiąłby pasy i przygotował się na najgorsze. Przecież lot był istną katorgą, więc bał się pomyśleć co spotka ich wszystkich przy dotknięciu przez wielkiego metalowego ptaka jego kołami ziemi. Może to będzie ostatnia rzecz jaką w życiu zrobi? Nie. Nie mógł zakończyć swojej kariery pilota w samolocie kiepsko sterowanym przez niedouczonego studenta, którego mrzonka o lataniu na długich dystansach powinna spełnić się jedynie w sennych marzeniach. Ku jego zdziwieniu nawet nie zauważył, gdy wylądowali. Nareszcie. Westchnąwszy odpiął pas. Wyłączył tryb lotu i sprawdził wiadomości na telefonie. Dwadzieścia. Ksenia. Każda o podobnej treści. Jeśli wróci spotka się z ułaskawieniem swego występku, jeśli wyleci i zostawi ją na święta samą – nie ma gdzie wracać.
„Kseniu, kocham cię” – odpisał siostrze i ruszył po swój bagaż. Już chciał położyć się w miękkiej hotelowej pościeli i śnić o jutrzejszej przygodzie.



***


                    Powoli wstał. Spał sześć godzin, ale czuł się niezmiernie wypoczęty. 12:05, czas na śniadanie.
„Denis, proszę. Nie zostawiaj mnie samej. Nie teraz. Wróć do mnie i do Farfocla. Czekamy z szarlotką. Kocham” kolejna wiadomość od Kseni. Pośpiesznie odpisał siostrze, obiecując, że wróci, ale jeszcze nie teraz. Jedząc rogalika francuskiego z dżemem truskawkowym powoli, ostrożnie, wręcz z boskim namaszczeniem zapinał swój lotniczy uniform. Nadszedł dzień, o którym dotychczas tylko śnił. Ostatni raz spojrzał na mężczyznę w lustrze. Wydawał się sobie niezmiernie przystojny, mimo niedojedzonego rogala między zębami. Cóż. Nie będzie mógł się uśmiechać. Jego senne marzenie stało się jawą. On – Dennis Krym – jest pilotem głównym Boeinga 707 320C. Podniósł swoją czapkę ze stolika nocnego i po raz ostatni w tym miesiącu zamknął za sobą drzwi od hotelu przy lotnisku.
-Witamy państwa na pokładzie Boeinga 707 320C. Mam na imię Denis Krym i z przyjemnością informuję, że jestem pilotem głównym podczas lotu 175j do Rio De Janeiro w Brazylii. Przewidywany czas lotu to 14 godzin 25 minut. Pogoda w trakcie lotu będzie nam sprzyjać, jednakże podczas całego rejsu są państwo proszeni o zachowanie środków ostrożności. Przypominam także o kategorycznym zakazie palenia podczas trwania lotu. Będziemy lecieli na wysokości jedenastu tysięcy metrów ze średnią prędkością 823km/h. Dziękuję za wybór naszych linii lotniczych i życzę miłej podróży. – głośniki w samolocie były jak zwykle słabe, mikrofon zgrzytający, przez co trenowany przez lata komunikat Denisa stał się ledwo słyszalnym, ale nie był to dla niego ważne. Wysłał ostatnią wiadomość do siostry. „Zaraz startujemy. Kocham. Tulę. Niedługo wracam. Całuję. Zawsze jestem z Tobą. Denis.” Uśmiechnął się do drugiego pilota. Dał znak załodze, aby przygotowali machinę do startu. Silniki pracowały coraz głośniej. Wieża kontrolna dała znak zezwalający na wzbicie się w przestworza. Denis czuł nieopisaną ekscytację patrząc na bezkresną przestrzeń nieba. Myślał o sobie jak o Bogu, przecież więcej czasu spędza tu, na górze, niż na lądzie. Słońce świeciło zza chmur na pożegnanie podróżnikom.
Była już dwudziesta druga. Za sześć godzin i dwadzieścia pięć minut będą w Rio. Nie mógł się doczekać lądowania na całkowicie nowym dla niego lotnisku. Cieszył się niczym małe dziecko z nowej zabawki. Uważał tę podróż za największy sukces w swojej karierze pilota. Leniwie zerknął na elektroniczną mapę.
- Będziemy musieli wyminąć tę białą – rzucił od niechcenia drugiemu pilotowi. Za kilkaset mil majaczyła przed nimi wielka biała chmura – nie chcemy chyba skończyć jak podniebny Titanic – zażartował Denis. Lot mijał im nadzwyczaj spokojnie. Prócz awarii w strefie pierwszej, czyli wymiotującego dziecka w toalecie oraz nadgorliwego pilota na emeryturze, który bardzo chciał wejść do Denisa koordynować jego pracę przy kokpicie. Na jednym z wyświetlaczy zaczęła mrugać czerwona dioda. Nie pokazał się jednak żaden komunikat.
-Uderz w kokpit to przestanie. – zaśmiał się drugi pilot. Po chwili sygnał znikł. Usłyszeli wrzaski dobiegające z wnętrza samolotu. Marek wybiegł sprawdzić co się dzieje – spadły maski tlenowe. Wrócił zobaczyć, czy nic złego nie dzieje się z podzespołami komputerowymi samolotu, czy nie ma żadnego znaku, mrugającej diody. Nic. Stewardessy uspokoiły tłum, który zdążył już pożegnać się z życiem.
Trzecia rano. Dennis leniwie przetarł zmęczone oczy. Obudził go Marek, który miał właśnie mieć przerwę na drzemkę. Mężczyzna zaczął sprawdzać dane na mapie i czas podróży. Jeszcze trzy godziny. Z podziwem śledził migające gwiazdy, które powoli znikały przy blasku rozpościeranym przez słońce. Uwielbiał takie poranki. Czuł się królem przestworzy. Śniło mu się, że wynaleziono samolot, który nigdy nie ląduje. Mógłby spełnić swoje marzenie o zamieszkaniu w przestworzach. Jak cudownym byłoby życie w samolocie. Coś potrząsnęło machiną tym samym brutalnie wyrywając go z zamyślenia. Spojrzał na ekran zagrożeń. Nic, czysto, pusto jak w jego brzuchu. Będzie musiał poprosić Marię o przyniesienie mu śniadania. Znowu turbulencje. Złapał za stery. Co się stało? Ekran nic nie pokazuje, jest zbyt ciemno, aby bez pomocy elektroniki mógł sam coś dojrzeć. Przechyliło samolot w lewo. Wyrównał. Znowu. Tym razem mocniej. Z trudem trzymał kierunek lotu. Próbował połączyć się z wieżą. Cisza. Byli za daleko, aby mieć kontakt z Berlinem, ale dlaczego nikt z Rio się nie odzywał? Zmniejszył wysokość. Sytuacja zdawała się być coraz gorsza. Pojawiła się pierwsza czerwona dioda. Denis ponowił próbę kontaktu z ziemią. Brak odpowiedzi.
- Marek! –wrzasnął – Wstawaj! – drugi pilot powoli otworzył oczy. W ogonie samolotu zgasło światło. Znikł obraz z ekranów. Mężczyźni wymienili przerażone spojrzenia. Zapanowała cisza. Przez kilka sekund było za cicho. Głusze przerwał krzyk pasażerów. Ostatnia wiadomość nagrywana do centrali.
- Dzień dobry, cześć, witamy, dobry wieczór, dobranoc, giniemy. 


***


Wielka machina wirowała bezwładnie w powietrzu. Wyglądała jak metalowa baletnica szykująca się do końcowego kroku. Choć trwało to zaledwie kilka sekund, dla pasażerów i załogi te sekundy zdawały się być wiecznością. Zawiodły silniki. Ta chwila ciszy przed upadkiem uświadomiła Denisowi jak wielki błąd popełnił. Mógł posłuchać Kseni. Przecież mówiła mu przed tym wylotem, że się żegnają. Nie zdawał sobie sprawy z tego - siostra mogła coś przeczuwać. Mówiła, że nękają ją koszmary. Od śmierci rodziców… Otworzył oczy. Ukazała mu się niebieska tafla wody. Wziął głęboki wdech. Wiedział, że rodzina załogi odsłucha nagrania z czarnej skrzyni. Zapomniał powiedzieć Kseni jak bardzo ją kocha i jak żałuje, nie posłuchał jej. Zapomniał o siostrze. Zostawił ją. Czuł się winny temu co się dzieje. Mógł sprawdzić. Mógł zawiadomić centralę, gdy zapaliła się pierwsza… Woda zalała mu płuca. 


***


Dennis obudził się zalany potem, łzami i z wysoką gorączką. Idiotyczne. Ksenia zawsze tłumaczyła mu jak sen wpływa na podświadomość ludzką i ujawnia najskrytsze obawy człowieka. Przez jej tygodniowe kazania zaczęły go nękać koszmary. Koszmar. Jeden. Wciąż ten sam. Postanowił umyć się przed długim lotem. Była szósta rano. Powoli zjadł śniadanie i poszedł się ogolić. Ręcznikiem wytarł gładką twarz. Wodą kolońską przemył miejsca po goleniu. Syknął. Spojrzał na ręcznik. Cały we krwi. Zrobiło mu się słabo.
Obudził się dopiero w szpitalu. Była przy nim zapłakana Ksenia. Miał wysoką temperaturę. Zalany potem ze szwami na szyi. Siostra milczała. Ta cisza. Znów miał ten koszmar. Spojrzał na zapłakaną bliźniaczkę. Była osiemnasta. Jego marzenie bezpowrotnie odleciało. Marek został pierwszym pilotem. Mógł się nie golić. Wszystko przez tą hotelową maszynkę. Wściekły zacisnął pięści. W drodze do domu nie odezwał się do Kseni ani razu.
Z radaru centrali w Berlinie zniknął samolot. Boeing 707 320C. Nigdy nie dotarł do Rio, ani nie zameldował się w brazylijskiej centrali. Podobno nastąpiło zwarcie w systemie samolotu. Prawy silnik przestał działać. Odnaleziono jego szczątki w oceanie. Odczytano zapis z czarnej skrzynki.





„Dzień dobry, witamy, dobry wieczór, dobranoc. Denis miałeś rację. Słuchaj Kseni. Giniemy.”





grafika alternative, colors, and grunge

środa, 22 kwietnia 2015

Kochanka marynarza, kochanek morza.

Baśń o Gdyni, nagrodzona pierwszym miejscem w konkursie literackim :)


Kochanka marynarza, kochanek morza.

Między dwoma pagórkami, blisko lasu, w wiosce otoczonej wysokimi modrzewiami, okazałymi berberysami, rozległymi łąkami, na których rosły chabry, bzy i bławatki mieszkała ze swoją liczną rodziną Aniela. Miała 13 braci i 8 sióstr. Wraz z rodzicami zajmowali się uprawą sadów, na pobliskim targowisku sprzedawali maliny oraz piękne bukiety kwiatów. Aniela była miła, subtelna, a jej wdzięk i dojrzałość wszystkich zadziwiały. Była najstarszym dzieckiem Zofii i Bolesława, liczyła 19 wiosenek. Kochały ją dzieci, zwierzęta, głos miała tak piękny jak śpiew słowika, jej długie blond włosy niesfornie opadały na ramiona, na zaróżowionych policzkach widniały piegi, a jej oczy były niebieskie jak głębia oceanu.
Aniela codziennie szła około 10 kilometrów do chat rybaków po świeże dorsze. Zawsze niosła ze sobą wodę, aby po drodze podlać kwiaty, które zasadziła na okrągłej wysepce, nazwanej przez nią wyspą centralną. Przed powrotem do domu lubiła udać się na spacer wzdłuż morza, zawsze je podziwiała. Wprawiało ją w zadumę. Często siedziała kilka minut na skałach obserwując statki przypływające do portu i wypływające na wielki, bezkresny żywioł. Jej szczególną uwagę skradł okręt większy niż inne. Posiadający cztery maszty, uzbrojony w armaty, groźnie wyzierające z malutkich okienek. Cały kolos był ozdobiony rzeźbami syren, uskrzydlonymi kobietami, gargulcami, konikami morskimi, a na dziobie znajdował się wielki smok z otwartą paszczą i rozpostartymi skrzydłami, na jego głowie stał gladiator z trójzębem skierowanym w szyję bestii. Na prawej burcie widniał napis „Dragon”. Statek ten wzbudzał podziw, zachwyt, a jednocześnie strach i obawę. Aniela zawsze przyglądała mu się z ukrycia. Podobały jej się figury i rzeźby, które go ozdabiały, a marynarze stojący na masztach podczas przybijania do portu zawsze wprawiali ją w osłupienie.
Pewnego dnia, nie zaważając na zakazy rodziców i przestrogi starych rybaków, postanowiła zobaczyć ogromny statek z bliska. Czekała, aż okręt pojawi się na horyzoncie. Od razu, gdy go zobaczyła, ruszyła w jego stronę. Ściskając w ręku wiklinowy koszyk ze świeżymi dorszami, powoli podchodziła do kei, do której przybił statek. Zachwycona żłobieniami i płaskorzeźbami nie zauważyła zbliżających się marynarzy i wpadła na jednego z nich, wysypując wszystkie ryby z kosza. Szybko przeprosiła i w popłochu zaczęła zbierać dorsze. Nieznajomy pomógł jej. Gdy Aniela podniosła wzrok, ujrzała wysokiego, czarnowłosego, potężnego mężczyznę. Jego oczy były koloru jasnego bursztynu, podarta koszula ukazywała skrawek tatuażu kryjącego się na klatce piersiowej mężczyzny. Na prawym policzku widać było różową bliznę, spodnie były dziurawe, a przy pasie miał przyczepiony scyzoryk i mały rewolwer. Aniela uśmiechnęła się i podziękowała za pomoc. Ku jej zdziwieniu nieznajomy widząc jej fascynację rzeźbami, które znajdowały się na statku, zaproponował zwiedzenie pokładu. Dziewczyna długo się nie zastanawiała, złapała go za dłoń i pozwoliła mu być swoim przewodnikiem po korytarzach zachwycającego kolosa.
Ludzie na statku mówili w innym języku, obcym, całkowicie niezrozumiałym dla Anieli, lecz mijając ją, kłaniali się, zdejmowali z głów czarne kapelusze, ukazując przy tym brak ucha bądź wielkie blizny oraz witali ją mówiąc „dzień dobry”. Anieli tak dobrze rozmawiało się z nieznajomym, że nie zauważyła jak późno już było. Na pożegnanie marynarz dał jej czarny rzemyk z płaskim kamykiem w kształcie łezki, na którym wyżłobione było jego imię – Dengizer. Poprosił ją, aby, gdy zobaczy statek dobijający do nabrzeża Bałtyku, przyszła do niego, bo nie może znieść myśli, że mógłby jej więcej nie zobaczyć. Aniela obiecała mu przyszłe spotkanie, ucałowała w policzek i w pośpiechu pobiegła do domu. Zapytała rodziców o tajemniczy statek przybijający do portu kilka razy w roku, który zachwyca i przeraża wszystkich mieszkańców, a jego załoga chodzi w podartych ubraniach, mówi w innym języku i ma zawsze przy sobie broń. Bolesław spokojnie wytłumaczył córce, że nikt nie wie nic więcej o tym kolosie prócz tego, że pochodzi on z dalekiej krainy zwanej Turcją i poprosił ją, aby nigdy nie rozmawiała z żadnym z marynarzy.
Leżąc w łóżku, Aniela nie mogła zasnąć. Jej myśli krążyły wokół tureckiego mężczyzny, który ujął ją swoją grzecznością, niepewnością, tajemniczością, egzotycznością. Był inny niż chłopcy z jej wioski. Gdy zamykała oczy, widziała jego twarz, czarne włosy, bliznę, uśmiech. Przypominała sobie jego dotyk, skórę, która pod opuszkami jej palców zdawała być się kawałkiem aksamitu. I sposób w jaki na nią patrzył, nikt jeszcze nigdy tak na nią nie patrzył jak on. Dengizer, człowiek morza, marynarz, rok od niej starszy, który w jeden wieczór odkrył przed nią świat, wydający się być tak daleki, obcy, nieosiągalny, nagle był tak bliski, tak bliski, jak on... Zasnęła.
Z utęsknieniem czekała na kolejne spotkanie, odliczała miesiące, tygodnie, dni, godziny, sekundy. Zaczynała się jesień, minęły trzy miesiące od ich pierwszej rozmowy. Nagie drzewa zdawały się marznąć bez liści, lilie posadzone przez Anielę na wyspie na pamiątkę spotkania z Dengizerem przekwitły, a zasadzone słoneczniki jeszcze nie zakiełkowały. Każdy dzień zabierał kawałek nadziei na kolejną rozmowę z młodym marynarzem. Pierwsze kwiaty nieśmiało wystawiały na świat swoje łodyżki. Aniela jak co dzień siedziała na skałach wpatrzona w bezkres morza. Nagle jej oczom ukazał się okręt, na który czekała trzy miesiące. Nie zważając na nic, w pośpiechu zaczęła biec do portu. On już tam był. Choć widzieli się tylko raz, rozmawiali zaledwie kilka godzin, to witali się jak znająca się lata para kochanków. Dziewczyna opowiedziała mu o przestrogach, zakazach i o wielkiej tęsknocie nękającej ją przez jego nieobecność. Błagała go, aby zrezygnował z żeglowania po bezkresnych morzach i oceanach. Pragnęła, by zamieszkał z nią w chacie między pagórkami, ale Dengizer nie chciał, nie mógł. Kochał Anielę, ale tak samo wielkim uczuciem darzył też morze. Morze, które było tak niebieskie, wielkie i głębokie jak oczy jego ukochanej. Z miłości nie da się zrezygnować, obojętnie czy jest ona do drugiego człowieka, czy do morza. Siedząc na maszcie, marynarz opowiadał jej o swych morskich przygodach, o zwiedzonych przez niego krajach i o istotach, które widział. Aby dziewczynie łatwiej było znosić rozłąkę zaproponował odliczanie dni do kolejnego spotkania za pomocą kwiatów. Letnie lilie, jesienne słoneczniki, zimowe wrzośce i wiosenne tulipany miały zwiastować rychłe spotkanie z ukochanym. Pierwsze nasiona wrzośców dostała od Dengizera na pożegnanie, ona dała mu niebieską chustę, która miała mu o niej przypominać za każdym razem jak na nią spojrzy. Aniela stała na brzegu i patrzyła jak morze znów zabiera jej ukochanego. Ze łzami w oczach pobiegła do wyspy centralnej, aby koło rosnących słoneczników zasadzić wrzośce, które miały wykiełkować na zimę.
Znowu mijały dni, miesiące i tygodnie, a mężczyzna nie wracał. Ale Aniela nie traciła nadziei. Bacznie obserwowała jak wrzośce o niebieskich kwiatach rozwijają się, rosną, powoli wynurzają swoje małe gałązki spod śniegu. Użyła kawałka materiału i kilku patyków do wykonania masztów, które postawiła na wyspie. Z daleka wysepka sprawiała wrażenie małego, wzburzonego morza ze statkiem, który jest całkowicie poddany woli natury.
Był luty. Śnieg topniał, pierwsze tulipany nieśmiało wysadzały główki spod ziemi. Statek przybił do portu. I znów przez jeden dzień Aniela była w pełni szczęśliwa. Dengizer obiecał jej, że po powrocie z kolejnej wyprawy weźmie z nią ślub i osiedlą się gdzieś. Nie wiedział gdzie, nie grało to dla nich żadnej roli. Chcieli być razem, ale nie mogli. Jeszcze nie teraz... Dzień minął szybko, znowu musieli się żegnać. Dengizer podarował Anieli metalową zawieszkę do bransoletki. „Wczoraj, dziś, jutro, zawsze” - błyszcząca łza spłynęła po policzku dziewczyny. Morze, choć piękne, wydawało jej się bezlitosne. Znowu zabierało jej kochanka. Znowu, kolejny raz musiała się z nim żegnać i cierpliwie czekać na jego powrót. Dengizer pomachał jej z pokładu niebieską chusteczką.
Trzy miesiące upłynęły niespodziewanie. Na wyspie zaczęły kwitnąć lilie. Statku jeszcze nie było widać na horyzoncie. Złote liście wirowały na wietrze, pierwsze bociany odleciały w dalekie kraje, morze zdawało być się bardziej wzburzone, skały były zimne, na wyspie rosły słoneczniki. Okręt nie dobił do brzegu. Wiatr był coraz mocniejszy, pierwsze płatki śniegu spadały na ziemię, zapasy w spiżarni rosły, rosła też tęsknota Anieli za ukochanym. Niebieskie wrzośce znów imitowały morze, zrobione przez dziewczynę żagle trzepotały na wietrze. Do portu dobijały nowe statki, ale nie ten na który czekała. Pierwsze tulipany wyglądały spod ziemi. Śnieg zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dengizera nie było, wraz z nim nieobecna była część Anieli. Uśmiech zniknął z jej twarzy, niebieskie oczy były pełne łez, nie mówiła, nie zbierała kwiatów. Chcąc być samą ze swym nieszczęściem, udała się do lasu, za pagórek. Usiadła na mchu, pochyliła się, zaczęła płakać. Płakała tak długo, że z jej łez powstał potok. Gdy Aniela ujrzała go, pomyślała, iż woda doprowadzi ją do ukochanego. Niestety, kanał portowy do którego zaprowadziły ją łzy był pusty. Nie było ani jednego statku, ani jednego człowieka. Wróciła do domu. Smutek pochłonął ją całą. Z każdym dniem czekania na ukochanego umierała cząstka dziewczyny.
Zaczęły rozkwitać słoneczniki. Aniela udała się na koniec bulwaru, skąd niegdyś obserwowała statek dobijający do portu. Z dala dostrzegła mewę lecącą w stronę lądu. Rozłożyła ręce, wyobrażała sobie, że czeka na ukochanego. Zamknęła oczy, miała wrażenie jakby Dengizer tam był, jakby stał koło niej. Krzycząca mewa wyrwała ją z głębokiego zamyślenia. Usiadła naprzeciw niej. Samotna kobieta zaczęła do niej mówić, ptak zdawał się jej słuchać. Patrzył na nią uważnie swymi wielkimi brązowymi oczyma. Gdy dziewczyna zamilkła, zwierzę podeszło do niej, na szyi miało zawieszony czarny rzemyk z metalową zawieszką i białą karteczką. Aniela powoli zdjęła sznureczek z szyi ptaka. „Wczoraj, dziś, jutro, zawsze...” - nie miała wątpliwości, była to zawieszka Dengizera. Na białej karteczce przeczytała dokończenie sentencji - „...będę cię kochał, nawet gdy morze nas rozdzieli”. Nie mogła powstrzymać łez. Mocno przytuliła do piersi ostatnią wiadomość od ukochanego. Mewa podeszła bliżej, musnęła dłoń Anieli skrzydłem, tak delikatnym jak aksamit. Dziewczyna dopiero teraz zauważyła bliznę widniejącą na twarzy ptaka. Szeroko otworzyła oczy, wyszeptała imię ukochanego, mała, błyszcząca łza spłynęła po policzku mewy. Odleciała. Aniela wstała i pożegnała Dengizera tak jak go chciała powitać – z rozpostartymi ramionami, stojąc twarzą do morza, które na zawsze odebrało jej ukochanego.
Do dziś widzimy w Gdyni ślady wiecznej miłości Anieli i Dengizera. Potok z łez dziewczyny – Chylonka – ma swoje źródło w chylońskim lesie, wpada do kanału portowego. Na wyspie centralnej na początek pór roku zmieniane są kwiaty, w listopadzie pojawiają się także na niej żagle. Statek „Dragon” stał się atrakcją turystyczną, a Aniela wciąż czeka z rozpostartymi ramionami na gdyńskim bulwarze na Dengizera i innych, którzy odeszli na wieczną wachtę. Aniela czeka na ukochanego jak każda żona marynarza, martwiąc się, czy morze odda jej męża czy go zabierze na zawsze. Pamiętajmy o tym, aby mijając mewę, przywitać się z nią, pomachać, bo może w ciele tej mewy jest dusza Dengizera lub innego marynarza, który nie potrafił zrezygnować z miłości do morza, które go pochłonęło i zabrało znajomym, przyjaciołom, rodzinie, ukochanej.



~ Najsilniejszym kobietom, które mam przyjemność znać - żonom marynarzy.


poniedziałek, 10 listopada 2014

Przedszkole i pierwsza miłość

Hej, cześć, czołem! 
:3
Ostatnio przeglądałam wiele blogów, spędziłam przy tym procesie dobre kilka godzin! I zauważyłam, że mało, bardzo mało blogów jest wyposażona w konkretną TREŚĆ. Chciałam usiąść pod kocem, odprężyć się, wypić moją ulubioną gorącą herbatę i poczytać, ale nie miałam czego! Wróciłam więc do znalezionej niedawno pod biurkiem biografii Lukullusa. Dlatego też postanowiłam na moim blogu zająć się wprowadzaniem treści do blogów z obrazkami. Od dziś każdy post na tym blogu będzie się głównie składał z - LITEREK, ZDAŃ (tych złożonych nadrzędnie, podrzędnie i może nawet równoważników). Będę wam opowiadać o moim życiu, przemyśleniach, wstawiała prace trochę bardziej i trochę mniej zasługujące na miano dziennikarskich. Będziecie mogli przeczytać moje przemyślenia, wspomnienia, notki o kontekście biograficznym, filozoficznym, historycznym. Wstawię też kilka moich twórczych prac literackich. Mam nadzieję, że wam się to spodoba i co najważniejsze - że będziecie każdy post czytać z zaciekawieniem do końca :).


#palebbys #tumblr #grunge #grungeboy #grungeblog #grungegirl #grungepale #grungequote #grungeaccount #pale #sad #sadblog #softgrunge #indie #sad #smoking #weheartit #nirvana #sadpaleblog #black #satan #acdc #quotes  #grungefashion #pasteldoll #pastelfashi                Każdy dorasta w swoim własnym tempie. Pamiętam jak miałam 3 latka i po raz pierwszy miałam iść do przedszkola. Co to był za horror! Płakałam przez całą drogę, a w głowie kombinowałam co zrobić, żeby nie musieć iść do tego okropnego miejsca. Teraz mogę uczciwie powiedzieć, że moje pierwsze przedszkole było nawet fajne. Kolorowe ściany, mało dzieci, chłopczyk z którym się bawiłam (on jeździł wokoło mnie samochodzikiem, a ja siedziałam cały czas), wspaniały plac zabaw z największą zjeżdżalnią na świecie, ładna pani, która stawała na głowie, żebym tylko przestała płakać. Nie było tak źle, ale ja nie byłam na tą fajność przygotowana. Chciałam zostać w domu, z mamą, długo spać, i bawić się sama, bez dzieci, które z butami wchodzą w moje zabawowe plany. Nie potrzebowałam za dużo towarzystwa, można powiedzieć, że byłam samowystarczalna i niezależna od grupy innych dzieci. 
Raz nawet, gdy ciocia próbowała mnie zaprowadzić do tej przeklętej instytucji na ulicy Marnej to jedną ręką uczepiłam się płotu, a drugą złapałam się za jej włosy a przy tym darłam się jakbym była obdzierana ze skóry… Straty we włosach były duże, miałam po tym incydencie leciutką chrypkę i zasmarkana… siedziałam w przedszkolu. 
Reckless Serenade | via TumblrDo dziś nie wiem jak udało się jej odczepić mnie od tego płotu i swojej grzywki, ale wiem, że kosztowało ją to dużo. Nigdy więcej po tym dniu nie poszłam już do tego przedszkola. I dobrze! Dopiero kiedy miałam 5 lat mama postanowiła jeszcze raz spróbować. Tym razem poszła na łatwiznę. Nie szukała żadnego wymyślnego przedszkola z większą liczbą dodatkowych zajęć od najlepszego liceum w Polsce. Zaprowadziła mnie do tego pod blokiem na ulicy Ziołowej. I to był strzał w dziesiątkę! 
Pamiętam, że mój wieszaczek był pod choineczką, obok mnie swój wieszaczek miał Dawid (który przez jakiś czas był moim przedszkolnym chłopakiem). Od razu znalazłam tam przyjaciółkę, albo ona znalazła mnie? Miała na imię Ada i wyglądała jak chłopczyk, krótko ścięte włoski, szare leginsy i za duży, poplamiony t-shirt. Była najcudowniejszą dziewczynką w całym przedszkolu, nie odstępowała mnie na krok i pomogła mi się tam zaaklimatyzować. Razem biegałyśmy po wielkiej górce (która, jak ją ostatnio widziałam, nie jest taka duża), widziałyśmy z niej morze, Rumię, Wejherowo, a nawet Warszawę (a tak na serio to widziałyśmy nie więcej niż mur i kilka drzewek). Wyobraźnię miałyśmy wielką, a dzięki temu wspaniale się bawiłyśmy. Przy stoliku na obiadkach siedziałam z jednej strony koło Kamila, z drugiej strony koło Ady, a naprzeciwko mnie siedział Dawid i Arek. 
 Kamil był moim pierwszym adoratorem. Mieszkał w Rumii i przywoził mi kwiatki, różyczki, kiedyś nawet zapytał się mojej mamy czy nie ma nic przeciwko, żebym została jego żoną! Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że tęsknię za tamtym Kamilem, który teraz wygląda jak poduszka na szpilki porysowana przez pięciolatka. Mówi się trudno, tak to jest, dorastamy, hormony nam szaleją i robimy różne głupie rzeczy. Ja na przykład zwymiotowałam mu koło bucików w przedszkolu (a mówiłam kucharce, że ogórkowej nie zjem!). Byłam największym zbójem w przedszkolu i tak mi zostało na kolejne lata. Z cichej, spokojnej, nie sprawiającej kłopotów dziewczynki przeistoczyłam się w rzygającą na buciki, urywającą głowy lalkom koleżanek, zabierającą jabłka pierdołę. Ale w domu byłam istnym aniołkiem.