Ponad trzy lata temu stanęłam przed jednym z ważniejszych wyborów w moim nastoletnim życiu. Prawdopodobnie wy macie tę decyzję już za sobą, bądź dopiero niedługo ją będziecie musieli podjąć. Tak, chodzi o wybór liceum oraz profilu klasy w danej szkole. Mi przyszło to z niezmierną łatwością, pomimo mnogości profilów i różnorodności liceów w Trójmieście. Matematyczno geograficzna, matematyczno fizyczna, biologiczno chemiczna, medyczna, informatyczna i inne ścisłości większe i mniejsze nie zwróciły mojej uwagi. Klasą humanistyczną, prawniczą czy psychologiczną także się nie zainteresowałam. Innej decyzji podjąć nie mogłam - wybrałam klasę dwujęzyczną - tak jak to zrobiłam także w gimnazjum.
W tym momencie pojawił się pewien problem - szkół oferujących taki profil nie ma aż tak wiele w Trójmieście. Wybierając liceum brałam pod uwagę wiele czynników - lokalizację, osiągnięcia szkoły i uczniów, zajęcia poza lekcyjne, mój wymarzony profil i... lokalizację. Tak, miejsce szkoły było na pierwszym i ostatnim miejscu listy najważniejszych elementów, które brałam pod uwagę. Dlaczego? Nie miałam zamiaru spędzać godzin w komunikacji miejskiej, wstawać dwie godziny przed rozpoczęciem lekcji i tym samym nie dosypiać. Tak też trafiłam do liceum w Gdyni, które teraz reklamuje się niczym lepsza strona mocy, kolejne trzy lata miałam spędzić w tym samym, okropnie żółtym budynku z kratami w oknach sali komputerowej.
Teraz do meritum całego postu - jak wygląda nauka w klasie dwujęzycznej? Po dostaniu się do liceum, we wrześniu, każdy uczeń takiej klasy pisał u nas w szkole test sprawdzający z języka angielskiego, który pozwolił przydzielić nas do grup zaawansowania językowego. Trafiłam do grupy pierwszej - czyli tej "teoretycznie lepszej" jak ujęły to nasze anglistki. Oczywiście, gdy dana osoba nie da rady w grupie lepszej spada do tej słabszej i na odwrót - wyjątkowo pilna osoba może z grupy słabszej trafić do tej lepszej. Pierwszy rok nauki, przed wyborem rozszerzeń, minął nam pod znakiem uczenia się łaciny, hiszpańskiego bądź niemieckiego w trybie rozszerzonym, historii, geografii i chemii po angielsku. Wszystko brzmi pięknie, pierwsze zajęcia historii przeraziły niektóre osoby i postanowiły zmienić profil klasy - czy to dlatego, że nasza pani od przywitania mówiła tylko po angielsku? Na geografii oglądaliśmy seriale po angielsku i rozwiązywaliśmy krzyżówki, a na chemii... tak jak w gimnazjum mieliśmy kartkówki ze słówek. Mój poziom tego języka podniósł się dzięki anglistce, która nareszcie wytłumaczyła mi wszelkie zasady i reguły gramatyczne. Jednak nie mogę powiedzieć, że jej zawdzięczam dostanie się na studia w Wielkiej Brytanii. Nauka języka wymaga wytrwałości, zacięcia i dużej determinacji. Warto jest zdecydować się na klasę o profilu dwujęzycznym, ponieważ dzięki niej uzyskasz płynność w danym języku oraz przełamiesz barierę językową.
Prócz podniesienia poziomu języka angielskiego umiem też trochę więcej powiedzieć po niemiecku. Do dziś żałuję, że nie wybrałam hiszpańskiego - ten był od podstaw i prawdopodobnie już potrafiłabym więcej w tym języku powiedzieć, niż kilka przekleństw i "Ich kann nich Deutsch sprechen" prawdopodobnie to zdanie ma w sobie więcej błędów niż literek... Moją lichą znajomość języka niemieckiego zawdzięczam nauczycielom z gimnazjum, z którymi rozmawialiśmy o życiu, śmierci, wynikach ostatniego meczu. Dziękuję - bez was możliwe, że umiałabym więcej. Wielkie podziękowania mogę złożyć na ręce pań od niemieckiego z liceum - to dzięki Paniom coś rozumiem w tym języku i mniej więcej potrafię odpowiedzieć. Prócz niemieckiego przez rok uczyłam się też łaciny - jeśli Juliusz Cezar chciałby ze mną porozmawiać na jakikolwiek temat bez problemu zapraszam go już teraz do konwersacji. A was zapraszam do pytań jeśli nie zaspokoiłam waszej ciekawości na temat klasy dwujęzycznej. Już niedługo pojawią się posty o maturze dwujęzycznej (która jest już uwolniona) oraz o studiach w Anglii. Masz temat, który Cię interesuje i chciałabyś/chciałbyś o nim przeczytać na blogu? Napisz o tym w komentarzu! :)
Lista liceów z Pomorza z profilem dwujęzycznym:
XIV LO Gdynia im. Mikołaja Kopernika
III LO Gdynia im. Marynarki Wojennej RP (tutaj także klasy IB)
II LO Gdynia im. Adama Mickiewicza (dwujęzyczna - francuski)
II LO Sopot im. Bolesława Chrobrego
III LO Gdańsk im. Bohaterów Westerplatte
V LO Gdańsk im. Stefana Żeromskiego
XV LO Gdańsk im. Zjednoczonej Europy (dwujęzyczna - hiszpański)
niedziela, 31 lipca 2016
poniedziałek, 25 lipca 2016
Wrocław - wrażenia z pierwszych dni
\
Jechałam do Wrocławia z przekonaniem, że przed głównym członem będzie jeszcze Ino (tak, pomyliłam Wrocław z Inowrocławiem...). Nie spodziewałam się żadnych ekstremalnych doznań artystycznych, czy kulturowego szoku. Chciałam pozwiedzać, wejść do zoo, odwiedzić kilka muzeów i spotkać się ze starymi znajomymi (co do teraz mi się nie udało i już nie uda, bo jestem w drodze do Berlina, a szkoda). Miasto to mnie pozytywnie zaskoczyło. Jakie są moje pierwsze wrażenia?
Tego prawdopodobnie nikt się nie spodziewa, ale najpierw przeraziłam się wjeżdżając do Wrocławia. Wszędzie było pełno ludzi owiniętych flagami, śpiewających i tańczących. W jednym z pobliskich parków rozgrywała się scena niczym z sabatu czarownic. Mimo tego nie wycofałyśmy się i szukałyśmy swojego hotelu, który okazał się być wyjątkowo blisko tajemniczego zlotu. Zameldowałyśmy się w hotelu, który tuż przy wejściu miał KFC dzięki czemu wieczorami podczas powrotu z wypraw prowadził nas cudowny zapach starego tłuszczu i genetycznie zmodyfikowanego mięsa z plastikowej świni.
Pierwszy spacer po wrocławskich uliczkach pozwolił architekturze tego miasta szybko skraść moje serce. Wrocław pięknie broni się przed szklanymi budowlami i kwiatkami budownictwa, które nie pasowałyby do klimatu pięknych, starych, odnowionych kamieniczek. Tutaj nawet "Żabka" jest cudownie wkomponowana w przestrzeń. Przestraszył mnie jedynie napis widniejący na drzwiach jednej z kamienic - któremu nie zrobiłam niestety zdjęcia, a na drugi dzień karteczka z informacją zaginęła - "Drodzy mieszkańcy, prosimy nie wyrzucać jedzenia na chodnik, ponieważ w ten sposób dokarmiacie szczury, które będą mieszkać w piwnicach.". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była to główna ulica.
Śmieszną przywarą większości osób z psami we Wrocławiu było to, że kierowali się oni najwyraźniej zasadą - nie Twój pies, nie Twoja kupa, więc nie czepiaj się człowieku, omiń ją i nie narzekaj. Ulice, chodniki i dróżki były z każdej strony przyozdobione odchodami różnej wielkości i trzeba było iść slalomem, żeby w nic nie wdepnąć. Nie zraziło mnie to do spacerów po mieście.
Mieszkańcy Wrocławia od wczesnych godzin piją - siedzą na ławkach, krzesłach, w parkach, przy Kościołach, rzekach, na stateczkach z pseudo marynarzami (pewnie nie zdają sobie nawet z tego sprawy, że dla osób z Pomorza wyglądają jak dzieci ubrane w te śmieszne stroje marynarskie kupione przy Darze Pomorza). Siedzą i piją - piwo, wódkę, tanie wino, drogie wino i robią drinki w plastikowych kubkach. Inni zaś palą. Wszędzie i bardzo dużo. Przy odrobinie szczęścia można spotkać tu abstynenta nie palącego papierosów, ja takich ludzi nie miałam nawet zamiaru szukać.
Wrocław mnie zaczarował, jego architektura, uliczki, drogi, muzea, miasto. Jest piękne i całkowicie różne od odwiedzonych przeze mnie do tej pory polskich miast. Można w nim znaleźć odrobinę Berlina, Londynu, czy Rzymu. Spędziłam tu jedynie cztery dni, ale na pewno nie była to moja ostatnia wizyta.
Jechałam do Wrocławia z przekonaniem, że przed głównym członem będzie jeszcze Ino (tak, pomyliłam Wrocław z Inowrocławiem...). Nie spodziewałam się żadnych ekstremalnych doznań artystycznych, czy kulturowego szoku. Chciałam pozwiedzać, wejść do zoo, odwiedzić kilka muzeów i spotkać się ze starymi znajomymi (co do teraz mi się nie udało i już nie uda, bo jestem w drodze do Berlina, a szkoda). Miasto to mnie pozytywnie zaskoczyło. Jakie są moje pierwsze wrażenia?
Tego prawdopodobnie nikt się nie spodziewa, ale najpierw przeraziłam się wjeżdżając do Wrocławia. Wszędzie było pełno ludzi owiniętych flagami, śpiewających i tańczących. W jednym z pobliskich parków rozgrywała się scena niczym z sabatu czarownic. Mimo tego nie wycofałyśmy się i szukałyśmy swojego hotelu, który okazał się być wyjątkowo blisko tajemniczego zlotu. Zameldowałyśmy się w hotelu, który tuż przy wejściu miał KFC dzięki czemu wieczorami podczas powrotu z wypraw prowadził nas cudowny zapach starego tłuszczu i genetycznie zmodyfikowanego mięsa z plastikowej świni.
Pierwszy spacer po wrocławskich uliczkach pozwolił architekturze tego miasta szybko skraść moje serce. Wrocław pięknie broni się przed szklanymi budowlami i kwiatkami budownictwa, które nie pasowałyby do klimatu pięknych, starych, odnowionych kamieniczek. Tutaj nawet "Żabka" jest cudownie wkomponowana w przestrzeń. Przestraszył mnie jedynie napis widniejący na drzwiach jednej z kamienic - któremu nie zrobiłam niestety zdjęcia, a na drugi dzień karteczka z informacją zaginęła - "Drodzy mieszkańcy, prosimy nie wyrzucać jedzenia na chodnik, ponieważ w ten sposób dokarmiacie szczury, które będą mieszkać w piwnicach.". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była to główna ulica.
Śmieszną przywarą większości osób z psami we Wrocławiu było to, że kierowali się oni najwyraźniej zasadą - nie Twój pies, nie Twoja kupa, więc nie czepiaj się człowieku, omiń ją i nie narzekaj. Ulice, chodniki i dróżki były z każdej strony przyozdobione odchodami różnej wielkości i trzeba było iść slalomem, żeby w nic nie wdepnąć. Nie zraziło mnie to do spacerów po mieście.
Mieszkańcy Wrocławia od wczesnych godzin piją - siedzą na ławkach, krzesłach, w parkach, przy Kościołach, rzekach, na stateczkach z pseudo marynarzami (pewnie nie zdają sobie nawet z tego sprawy, że dla osób z Pomorza wyglądają jak dzieci ubrane w te śmieszne stroje marynarskie kupione przy Darze Pomorza). Siedzą i piją - piwo, wódkę, tanie wino, drogie wino i robią drinki w plastikowych kubkach. Inni zaś palą. Wszędzie i bardzo dużo. Przy odrobinie szczęścia można spotkać tu abstynenta nie palącego papierosów, ja takich ludzi nie miałam nawet zamiaru szukać.
Wrocław mnie zaczarował, jego architektura, uliczki, drogi, muzea, miasto. Jest piękne i całkowicie różne od odwiedzonych przeze mnie do tej pory polskich miast. Można w nim znaleźć odrobinę Berlina, Londynu, czy Rzymu. Spędziłam tu jedynie cztery dni, ale na pewno nie była to moja ostatnia wizyta.
czwartek, 21 lipca 2016
Takiej Matki nikt by nie chciał - czyli kilka słów o Agencjach modelingowych.
Brawo, udało Ci się! W końcu znalazłeś idealną Agencję Matkę! Wiadomo jak bez Mamy jest - musisz sam się zająć wszystkim dookoła, dbać o figurę, sprawdzać zagraniczną agencję i samemu się martwić o każdą błahostkę. Posiadając Agencję Matkę nie musisz robić nic prócz dbania o swój wizerunek. Wszystko zdaje się rozwijać i dziać jakoś magicznie, odgórna moc sprawcza kieruje Twoją rozpoczętą przygodą i może już niedługo będziesz kolejną twarzą rajstop. W swojej wyobraźni lecisz do Mediolanu, gdzie patrzysz na samego siebie z każdego billboardu, a każda okładka modowej gazety jest zaszczycona Twoją obecnością na niej. Wracasz do Polski wręcz płynąc na morzu swoich fanów i właśnie zostałeś okrzyknięty ponadczasową ikoną. Nie tak szybko. Wróćmy do Matki Agencji, na wybujałą wyobraźnię początkujących modeli też przyjdzie czas.
Spędziłeś godziny myśląc nad tym do jakiej agencji chciałbyś się dostać, z kim współpracować, co sobie cenisz i co oferuje Tobie agencja, sprawdzasz jakie są w niej warunki i czy inni są z niej zadowoleni. Analizujesz każde za i przeciw. Po żmudnej pracy nareszcie wiesz, która z wielu spełnia Twoje oczekiwania. Bądź też znajdujesz się w większości osób, które wysyłają formularze castingowe "na ślepo" do każdej agencji, która stanie na internetowej drodze. A może któraś się odezwie, zobaczy w Tobie potencjał i kilka centymetrów tu i ówdzie za dużo nie będzie grało roli. Mija dzień, dwa, tydzień, miesiąc. Cisza. No niestety - prawdopodobnie nie masz tego "czegoś" (albo jesteś za niski i za gruby i nikt nie wie jaki obrzydliwy kłamca powiedział Ci, że warto próbować zostać modelem jeśli masz całe 165cm wzrostu w kapeluszu). Wymogi nie są wymyślone, bo komuś się nudziło, a są ogólnie przyjętymi normami i nie da się ich przeskoczyć.
Znów wysyłasz, bo się nie zrażasz, pracujesz nad sobą, ostatnio schudłeś i fajnie wyrzeźbiłeś ciało. Super! Jestem fanką jakichkolwiek postępów. Znów mija miesiąc i cisza. Nagle po trzech dniach odzywa się agencja XYZ. Młoda, nowo powstała agencyjka ze stolicy, prowadzona przez dwie koleżanki, jedna udaje tancerkę w tanim serialu w telewizji komercyjnej, a druga powiększa sobie usta za kasę modelek (typowy przykład za hajs modeli baluj). Ale nic nie jest ważne! W końcu przyszła jakakolwiek odpowiedź! Niestety zachorowałeś. Wypadek losowy, no przecież zrozumieją... Nie zrozumieją, albo jesteś zwarty i gotowy wtedy kiedy została wyznaczona data, albo nie ma Cię wcale. No, ale wrodzona przekora, upór i może trochę też bardzo duża pewność siebie mówią Ci - nie poddawaj się! Oni na pewno nie zauważyli od Ciebie maila, zadzwoń do nich. Odbierają, a ty już za kilka dni siedzisz w pociągu w drodze na wybłagane spotkanie. Zadbane ciało, idealne proporcje, piękna buźka i 176cm wzrostu dają Ci niemałą pewność siebie. Casting przebiega bardzo miło, ale okazuje się, że umowę podpiszecie dopiero wtedy, kiedy schudniesz. Czyli w czasie nieokreślonym, czyli może będzie kolejna wizyta w Warszawie, czyli dużo obiecanek, czyli po prostu Cię nie chcą. Dlaczego? A kto zachorował zamiast przyjechać na pierwsze spotkanie? Kochana, Twoje 58cm w talii, 88cm w biodrach i 1,76m wzrostu są niczym przy uporze dwóch koleżanek, które uznały ten wyskok za niesubordynację. No trudno, ale bez sensu jest komuś tłumaczyć po odmowie, że ten nie pasuje do wizerunku agencji. Bywa i tak.
Już wszyscy myśleli, że się poddałeś, dałeś za wygraną. No trudno - nie każdy może być modelem. Ale przypadkiem trafiłeś na stronę internetową agencji CUJ. Po kilku minutach przeglądania stwierdzasz, że ten ostatni raz zaryzykujesz i wyślesz swoje polaroidy. Może przybrany kilogram nie zaważy na ich decyzji. Nie minął tydzień jak byłeś w drodze do Warszawy. Znowu... Stolica. Nie martw się, przed Tobą jeszcze pół życia do zmarnowania w Wawce. Wchodzisz do biura i tak samo szybko wychodzisz. Jeszcze nie nadszedł Twój czas na to wyczekiwane spotkanie - rycząca czterdziestka właśnie trzepie rzęskami do chłopca może kilka lat starszego od Ciebie. Wyprosili Cię, daj im chwilę spokoju i prywatności. Tak naprawdę najchętniej wyszedłbyś i poszedł na kawę i ciastko, bo wygląd budynku nie zachęca do współpracy, a do tego zostałeś wyproszony z siedziby agencji przez jakiegoś kościotrupa w przyciasnym golfie i różowych okularach, na pierwszy rzut oka widać, że są to zerówki... Ale zostajesz, co nas nie zabije to nas wzmocni, choć ze względu na fakt przebywania blisko Pragi boisz się, że zabije może być zbyt dosłowne. Wreszcie wchodzisz. Właścicielka agencji wita Cię radosna, opowiada o pracy, mówi, że bardzo ładnie wyglądasz i wysyła z golfikiem na polaroidy. Później znów szczebiocze o tym jak super się będzie współpracować, prosi o schudnięcie i określa termin kolejnego spotkania. Zaznacza po raz kolejny jak unikalną masz twarz, maluje przed Tobą obraz nieskończonych podróży i licznych spotkań z najważniejszymi nazwiskami ze świata mody. Okej. Schudniesz. Nie masz nic do stracenia, a może się uda, chociaż nie wierzysz zbytnio w to, że kolejne spotkanie się naprawdę odbędzie. Po miesiącu dzwonią - Ty już dawno o nich nie pamiętasz. Trochę zdziwiony, zmieszany i na pewno nie w lepszej formie niż miesiąc temu, potwierdzasz przyjazd do agencji. Znów Warszawa, zdjęcia, rozmowa, opowieści o rychłym zarobieniu milionów (szkoda, że nie została określona waluta tego zarobku) i podpisanie umowy. Cała reszta leci już szybko - zdjęcia, testówki, spotkanie w agencji i kontrakt do Azji. Tu czar pryska. Ta kochana nowa Matka, która miała być Ci schronieniem i przyjaciółką okazuje się być demonem wcielonym! Do klubu nie, alkohol be, znajomi z innych agencji fu, przyjaciele płci przeciwnej źle, a Ty zostałeś okrzyknięty całym złem Azji. Szybciej byłoby wymienić czego tam nie zrobiłeś źle. Oddychałeś na przykład bardzo dobrze, ale chodzić już nie potrafiłeś przykładnie. Dziwne, bo jeszcze rok po skończeniu kontraktu piszą do Ciebie fotografowie i bookerzy stamtąd... Pytają się o plany na kolejny kontrakt, kiedy wrócisz i czy mogą już cię proponować do różnych prac i zgłaszać na castingi. Nie takiś zły jak Cię malują najwyraźniej... Po kontrakcie jedziesz do agencji pokazać się i porozmawiać w cztery oczy z tą niegdyś małą szczebioczącą modelową mamą. Macochą chyba. Ciesz się, że nie dostałeś kijem przez głowę. Za mało zarobiłeś, za dużo się bawiłeś, nie dobrze pracowałeś i gruba świnia się z Ciebie zrobiła. Niech mi to będzie ostatni raz. Za karę wysłała Cię na koniec świata, gdzie codziennie będziesz się modlić o skrócenie kontraktu, bo umrzesz z nudów przy misce owsianki. Wracasz po mordędze, jedziesz do Warszawy myśląc, że w końcu Cię pochwali! Nie. Nie. Nie. Chociaż przez bookerkę z końca świata skończyłeś chudszy o 10kg i tym razem wyglądasz idealnie to ponownie wszystko okazuje się być nie tak. Znów słyszysz przytyki na temat swojej wagi i już Cię to nie obchodzi... dlatego odchodzisz.
Miałeś plan. Nigdy więcej nie wrócę do modelingu, bo to jedno wielkie bagno. Nie udało się. Jak tylko agencje zobaczyły, że odszedłeś z CUJ inne Matki rzuciły się na Ciebie jak ludzie na przecenę butów w Biedronce. Po rozmowie z POI, którego szef strasznie chciał mieć Ciebie u siebie, bo odszedłeś z CUJ'a a nie XYZ. Walczą o modeli już od kilkunastu dobrych lat, bo właścicielka CUJ'a ma wściekliznę i kradnie modeli innym agencjom, a wyluzowany szef POI'u uważa, że najlepszą obroną przed głupotą jest atak. Tak też ściąga do siebie wszystkich byłych modeli danej agencji, żeby pokazać swoją wyższość. Bardzo często współpraca z nim kończy się szybciej niż się zaczyna. Co daje jego agencja? Jedynie prestiż, a kontraktów i uśmiechu na buzi dalej brak. Idziesz dalej, modeling albo Cię zje albo wypluje. Ciebie wciągnął w całości, więc i agencji QWE odpowiadasz i jedziesz na spotkanie do nich. Wchodzisz do biura i okazuje się, że chyba źle trafiłeś, bo tam jest jakaś domówka. Mylisz się. Trafiłeś bardzo dobrze, a ta tleniona stara blondyna o ruchach kocich po wypadku samochodowym to Twoja przyszła bookerka. To jej masz zamiar powierzyć dalsze swoje losy w modelingu. Przecież każdy ma prawo szaleć. I lecisz, znów do Azji, wysłano Cię do Szanghaju. Super imprezy, cudowni ludzie, genialne wspomnienia, piękne zabytki. A praca? Co z pracą, przecież poleciałeś tam pracować. Och, zapomniała sprawdzić dobrze agencje. To znaczy na forum napisali, że luz, więc stwierdziła, że bez spiny możesz tam jechać, a jak będzie źle to uciekniesz i tyle. Uciekniesz to od niej z agencji. Byle szybciej niż z Szanghaju, gdzie byłeś jedynym modelem w agencji o której nikt inny prócz Ciebie nigdy nie słyszał i już prawdopodobnie nie usłyszy.
Teraz stop. Koniec z renomowanymi agencjami Warszawskimi. Postanawiasz pójść do czegoś w swoim województwie. Po kilku dniach namysłów i poszukiwań igły w stogu siana wybierasz agencję, która powstała kilka miesięcy temu. Jest blisko, więc bierzesz ze sobą obstawę i po wcześniejszym umówieniu się na spotkanie jedziesz całe trzydzieści minut do biura agencji. Tylko trafiłeś pod blok na osiedle. Tą samą drogą ostatnio szedłeś ze znajomymi wracając z klubu. Nie może być tak źle. Nie ważna przecież lokalizacja i umiejscowienie agencji, a to jaka jest bookerka, właścicielka, co jest w środku. Miałeś dosyć już tych pseudo dobrych, polecanych, wielkich komercyjnych budynków, bo te do których trafiłeś były jak stare g-no, niby nie śmierdzi, ale jak w nie wdepniesz to czyścić buta musisz przez miesiąc... Wchodzisz dlatego do małego mieszkanka z wyjściem do ogródka, grzybem na suficie i bardzo niegustowną zieloną, starą, zdezelowaną sofą przy wejściu. W progu wita Cię uśmiechnięta właścicielka, twierdząca, że kiedyś była modelką. Ciekawe kiedy, bo teraz może być jedynie modelką XXXL. Okej. Właśnie tak miało być, przecież sam chciałeś wejść do nic nieznaczącej agencji, z której w razie czego łatwo jest odejść. Małe nie znaczy złe, a nowe agencje są najprzyjaźniejsze i szanują zdanie modela. Co z tego, że na stronie nie widać jakichkolwiek modelek czy modeli? Jako pierwszy z nie byle jakim doświadczeniem może będziesz miał jakieś ulgi, czy przywileje, no i pracę, więcej pracy. Pierwszy tydzień był na prawdę spokojny. Bez ciśnienia, czepiania się, durnych pomysłów. Ruda właścicielka obiecała wyjazdy do Europy ( w końcu! ), koniec z nieopłacalnymi dla Ciebie kontraktami. Milionów nie zarobisz, ale wreszcie mieli płacić Tobie za wykonaną pracę. Nareszcie! Już jedną nogą stałeś w Londynie, a druga leciała prosto do Berlina. Utopia zaczęła się walić w momencie propozycji castingu do reklamy pieluch dla dorosłych. Ale sprawę przemilczałeś, może ona nie wie, że wystąpienie w czymś takim to jest jedno wielkie nieporozumienie... Nie pojechałeś na casting i nie miałeś zamiaru kontynuować dysputy na temat tego komicznego nieporozumienia. Dobrze, pewnie wysyła na to każdego, byle znaleźć się w jakiejkolwiek pracy w Polsce, a reszta pójdzie z górki. Głupia gąska nie wie, że po czymś takim jest się skończonym... Wakacje zbliżały się wielkimi krokami, a Ty ze swoim doświadczeniem i po czterech kontraktach w Azji wiesz, że wysłać Cię na jakikolwiek kontrakt to prościzna (w porównaniu do wysłania new face co graniczy z cudem...). Czekałeś na spełnienie wielu pięknych obietnic. Spełzło na niczym. Ale przecież Ty sam możesz znaleźć sobie kontrakt. grzecznie wysuwasz taką propozycję za co dostajesz kijem po głowie, metaforycznie oczywiście. Idioto jak mogłeś nawet pomyśleć, aby polecieć gdziekolwiek. Masz siedzieć w Polsce i czekać na propozycję reklamowania pieluchomajtek , czy innych tamponów i wkładek. Grzecznie wychodzisz z zagrzybionego biura prosto na casting do zboczeńca, który szarpie cię za kolczyk w nosie i pyta się czy może tam włożyć inny, taki do uszu, z dużym bursztynem. No i jak mogłeś się na ten genialny pomysł nie zgodzić głupcze? Zaprzepaściłeś swoją karierę. Nie weźmiesz udziału w tym cudownym przedsięwzięciu jakim są targi samochodowe na plaży. O nie. Co dalej z Twoim marnym modelingowym życiem? Nic. Na pewno nie cokolwiek związanego z tą pseudo agencją. Później okazało się jak tak na prawdę Cię traktuje - brak castingów, propozycje do śmieciowych robótek i byle jakich targów, wyrzucenie ze znajomych na facebooku i nie dodanie do agencyjnej grupy. Dosyć tego - kumulacja wszystkiego w trzy dni spowodowała wybuch bomby. W dniu dzisiejszym odchodzisz z agencji krzak, która nie zasługuje nawet na jakąkolwiek przybraną nazwę.
Czego się nauczyłeś? Lepiej obrywać od osób, z którymi na prawdę pracujesz, niż zostać wykorzystanym przez osobę nie mającą bladego pojęcia o tym co robi i na czym polega modeling. Małe agencje nie są złe, jeśli liczą się z Twoim zdaniem. Nie warto podporządkowywać całego życia dla chwili. Nie powinno się także wybierać osoby, z którą chcesz współpracować pochopnie, rozsyłać zgłoszeń wszędzie, gdzie popadnie. Zastanów się w jakiej atmosferze, z kim i na jakich warunkach chcesz pracować. Jeżeli planujesz całe swoje życie poświęcić dla chwili zabawy w modelingu - idź do dużej agencji z wieloletnią renomą, która jest w stanie znaleźć Ci liczne kontrakty, ale nie licz na zrozumienie i wyrozumiałość, jeśli będziesz chciał zrobić sobie przerwę od modelingu na kilka miesięcy. Traktując to jako dodatkowe zajęcie warto poszukać tzw. boutiqe agency, która zajmuje się tym dorywczo i modele, modelki nie są jedynym źródłem dochodu właściciela agencji.
Spędziłeś godziny myśląc nad tym do jakiej agencji chciałbyś się dostać, z kim współpracować, co sobie cenisz i co oferuje Tobie agencja, sprawdzasz jakie są w niej warunki i czy inni są z niej zadowoleni. Analizujesz każde za i przeciw. Po żmudnej pracy nareszcie wiesz, która z wielu spełnia Twoje oczekiwania. Bądź też znajdujesz się w większości osób, które wysyłają formularze castingowe "na ślepo" do każdej agencji, która stanie na internetowej drodze. A może któraś się odezwie, zobaczy w Tobie potencjał i kilka centymetrów tu i ówdzie za dużo nie będzie grało roli. Mija dzień, dwa, tydzień, miesiąc. Cisza. No niestety - prawdopodobnie nie masz tego "czegoś" (albo jesteś za niski i za gruby i nikt nie wie jaki obrzydliwy kłamca powiedział Ci, że warto próbować zostać modelem jeśli masz całe 165cm wzrostu w kapeluszu). Wymogi nie są wymyślone, bo komuś się nudziło, a są ogólnie przyjętymi normami i nie da się ich przeskoczyć.
Znów wysyłasz, bo się nie zrażasz, pracujesz nad sobą, ostatnio schudłeś i fajnie wyrzeźbiłeś ciało. Super! Jestem fanką jakichkolwiek postępów. Znów mija miesiąc i cisza. Nagle po trzech dniach odzywa się agencja XYZ. Młoda, nowo powstała agencyjka ze stolicy, prowadzona przez dwie koleżanki, jedna udaje tancerkę w tanim serialu w telewizji komercyjnej, a druga powiększa sobie usta za kasę modelek (typowy przykład za hajs modeli baluj). Ale nic nie jest ważne! W końcu przyszła jakakolwiek odpowiedź! Niestety zachorowałeś. Wypadek losowy, no przecież zrozumieją... Nie zrozumieją, albo jesteś zwarty i gotowy wtedy kiedy została wyznaczona data, albo nie ma Cię wcale. No, ale wrodzona przekora, upór i może trochę też bardzo duża pewność siebie mówią Ci - nie poddawaj się! Oni na pewno nie zauważyli od Ciebie maila, zadzwoń do nich. Odbierają, a ty już za kilka dni siedzisz w pociągu w drodze na wybłagane spotkanie. Zadbane ciało, idealne proporcje, piękna buźka i 176cm wzrostu dają Ci niemałą pewność siebie. Casting przebiega bardzo miło, ale okazuje się, że umowę podpiszecie dopiero wtedy, kiedy schudniesz. Czyli w czasie nieokreślonym, czyli może będzie kolejna wizyta w Warszawie, czyli dużo obiecanek, czyli po prostu Cię nie chcą. Dlaczego? A kto zachorował zamiast przyjechać na pierwsze spotkanie? Kochana, Twoje 58cm w talii, 88cm w biodrach i 1,76m wzrostu są niczym przy uporze dwóch koleżanek, które uznały ten wyskok za niesubordynację. No trudno, ale bez sensu jest komuś tłumaczyć po odmowie, że ten nie pasuje do wizerunku agencji. Bywa i tak.
Już wszyscy myśleli, że się poddałeś, dałeś za wygraną. No trudno - nie każdy może być modelem. Ale przypadkiem trafiłeś na stronę internetową agencji CUJ. Po kilku minutach przeglądania stwierdzasz, że ten ostatni raz zaryzykujesz i wyślesz swoje polaroidy. Może przybrany kilogram nie zaważy na ich decyzji. Nie minął tydzień jak byłeś w drodze do Warszawy. Znowu... Stolica. Nie martw się, przed Tobą jeszcze pół życia do zmarnowania w Wawce. Wchodzisz do biura i tak samo szybko wychodzisz. Jeszcze nie nadszedł Twój czas na to wyczekiwane spotkanie - rycząca czterdziestka właśnie trzepie rzęskami do chłopca może kilka lat starszego od Ciebie. Wyprosili Cię, daj im chwilę spokoju i prywatności. Tak naprawdę najchętniej wyszedłbyś i poszedł na kawę i ciastko, bo wygląd budynku nie zachęca do współpracy, a do tego zostałeś wyproszony z siedziby agencji przez jakiegoś kościotrupa w przyciasnym golfie i różowych okularach, na pierwszy rzut oka widać, że są to zerówki... Ale zostajesz, co nas nie zabije to nas wzmocni, choć ze względu na fakt przebywania blisko Pragi boisz się, że zabije może być zbyt dosłowne. Wreszcie wchodzisz. Właścicielka agencji wita Cię radosna, opowiada o pracy, mówi, że bardzo ładnie wyglądasz i wysyła z golfikiem na polaroidy. Później znów szczebiocze o tym jak super się będzie współpracować, prosi o schudnięcie i określa termin kolejnego spotkania. Zaznacza po raz kolejny jak unikalną masz twarz, maluje przed Tobą obraz nieskończonych podróży i licznych spotkań z najważniejszymi nazwiskami ze świata mody. Okej. Schudniesz. Nie masz nic do stracenia, a może się uda, chociaż nie wierzysz zbytnio w to, że kolejne spotkanie się naprawdę odbędzie. Po miesiącu dzwonią - Ty już dawno o nich nie pamiętasz. Trochę zdziwiony, zmieszany i na pewno nie w lepszej formie niż miesiąc temu, potwierdzasz przyjazd do agencji. Znów Warszawa, zdjęcia, rozmowa, opowieści o rychłym zarobieniu milionów (szkoda, że nie została określona waluta tego zarobku) i podpisanie umowy. Cała reszta leci już szybko - zdjęcia, testówki, spotkanie w agencji i kontrakt do Azji. Tu czar pryska. Ta kochana nowa Matka, która miała być Ci schronieniem i przyjaciółką okazuje się być demonem wcielonym! Do klubu nie, alkohol be, znajomi z innych agencji fu, przyjaciele płci przeciwnej źle, a Ty zostałeś okrzyknięty całym złem Azji. Szybciej byłoby wymienić czego tam nie zrobiłeś źle. Oddychałeś na przykład bardzo dobrze, ale chodzić już nie potrafiłeś przykładnie. Dziwne, bo jeszcze rok po skończeniu kontraktu piszą do Ciebie fotografowie i bookerzy stamtąd... Pytają się o plany na kolejny kontrakt, kiedy wrócisz i czy mogą już cię proponować do różnych prac i zgłaszać na castingi. Nie takiś zły jak Cię malują najwyraźniej... Po kontrakcie jedziesz do agencji pokazać się i porozmawiać w cztery oczy z tą niegdyś małą szczebioczącą modelową mamą. Macochą chyba. Ciesz się, że nie dostałeś kijem przez głowę. Za mało zarobiłeś, za dużo się bawiłeś, nie dobrze pracowałeś i gruba świnia się z Ciebie zrobiła. Niech mi to będzie ostatni raz. Za karę wysłała Cię na koniec świata, gdzie codziennie będziesz się modlić o skrócenie kontraktu, bo umrzesz z nudów przy misce owsianki. Wracasz po mordędze, jedziesz do Warszawy myśląc, że w końcu Cię pochwali! Nie. Nie. Nie. Chociaż przez bookerkę z końca świata skończyłeś chudszy o 10kg i tym razem wyglądasz idealnie to ponownie wszystko okazuje się być nie tak. Znów słyszysz przytyki na temat swojej wagi i już Cię to nie obchodzi... dlatego odchodzisz.
Miałeś plan. Nigdy więcej nie wrócę do modelingu, bo to jedno wielkie bagno. Nie udało się. Jak tylko agencje zobaczyły, że odszedłeś z CUJ inne Matki rzuciły się na Ciebie jak ludzie na przecenę butów w Biedronce. Po rozmowie z POI, którego szef strasznie chciał mieć Ciebie u siebie, bo odszedłeś z CUJ'a a nie XYZ. Walczą o modeli już od kilkunastu dobrych lat, bo właścicielka CUJ'a ma wściekliznę i kradnie modeli innym agencjom, a wyluzowany szef POI'u uważa, że najlepszą obroną przed głupotą jest atak. Tak też ściąga do siebie wszystkich byłych modeli danej agencji, żeby pokazać swoją wyższość. Bardzo często współpraca z nim kończy się szybciej niż się zaczyna. Co daje jego agencja? Jedynie prestiż, a kontraktów i uśmiechu na buzi dalej brak. Idziesz dalej, modeling albo Cię zje albo wypluje. Ciebie wciągnął w całości, więc i agencji QWE odpowiadasz i jedziesz na spotkanie do nich. Wchodzisz do biura i okazuje się, że chyba źle trafiłeś, bo tam jest jakaś domówka. Mylisz się. Trafiłeś bardzo dobrze, a ta tleniona stara blondyna o ruchach kocich po wypadku samochodowym to Twoja przyszła bookerka. To jej masz zamiar powierzyć dalsze swoje losy w modelingu. Przecież każdy ma prawo szaleć. I lecisz, znów do Azji, wysłano Cię do Szanghaju. Super imprezy, cudowni ludzie, genialne wspomnienia, piękne zabytki. A praca? Co z pracą, przecież poleciałeś tam pracować. Och, zapomniała sprawdzić dobrze agencje. To znaczy na forum napisali, że luz, więc stwierdziła, że bez spiny możesz tam jechać, a jak będzie źle to uciekniesz i tyle. Uciekniesz to od niej z agencji. Byle szybciej niż z Szanghaju, gdzie byłeś jedynym modelem w agencji o której nikt inny prócz Ciebie nigdy nie słyszał i już prawdopodobnie nie usłyszy.
Teraz stop. Koniec z renomowanymi agencjami Warszawskimi. Postanawiasz pójść do czegoś w swoim województwie. Po kilku dniach namysłów i poszukiwań igły w stogu siana wybierasz agencję, która powstała kilka miesięcy temu. Jest blisko, więc bierzesz ze sobą obstawę i po wcześniejszym umówieniu się na spotkanie jedziesz całe trzydzieści minut do biura agencji. Tylko trafiłeś pod blok na osiedle. Tą samą drogą ostatnio szedłeś ze znajomymi wracając z klubu. Nie może być tak źle. Nie ważna przecież lokalizacja i umiejscowienie agencji, a to jaka jest bookerka, właścicielka, co jest w środku. Miałeś dosyć już tych pseudo dobrych, polecanych, wielkich komercyjnych budynków, bo te do których trafiłeś były jak stare g-no, niby nie śmierdzi, ale jak w nie wdepniesz to czyścić buta musisz przez miesiąc... Wchodzisz dlatego do małego mieszkanka z wyjściem do ogródka, grzybem na suficie i bardzo niegustowną zieloną, starą, zdezelowaną sofą przy wejściu. W progu wita Cię uśmiechnięta właścicielka, twierdząca, że kiedyś była modelką. Ciekawe kiedy, bo teraz może być jedynie modelką XXXL. Okej. Właśnie tak miało być, przecież sam chciałeś wejść do nic nieznaczącej agencji, z której w razie czego łatwo jest odejść. Małe nie znaczy złe, a nowe agencje są najprzyjaźniejsze i szanują zdanie modela. Co z tego, że na stronie nie widać jakichkolwiek modelek czy modeli? Jako pierwszy z nie byle jakim doświadczeniem może będziesz miał jakieś ulgi, czy przywileje, no i pracę, więcej pracy. Pierwszy tydzień był na prawdę spokojny. Bez ciśnienia, czepiania się, durnych pomysłów. Ruda właścicielka obiecała wyjazdy do Europy ( w końcu! ), koniec z nieopłacalnymi dla Ciebie kontraktami. Milionów nie zarobisz, ale wreszcie mieli płacić Tobie za wykonaną pracę. Nareszcie! Już jedną nogą stałeś w Londynie, a druga leciała prosto do Berlina. Utopia zaczęła się walić w momencie propozycji castingu do reklamy pieluch dla dorosłych. Ale sprawę przemilczałeś, może ona nie wie, że wystąpienie w czymś takim to jest jedno wielkie nieporozumienie... Nie pojechałeś na casting i nie miałeś zamiaru kontynuować dysputy na temat tego komicznego nieporozumienia. Dobrze, pewnie wysyła na to każdego, byle znaleźć się w jakiejkolwiek pracy w Polsce, a reszta pójdzie z górki. Głupia gąska nie wie, że po czymś takim jest się skończonym... Wakacje zbliżały się wielkimi krokami, a Ty ze swoim doświadczeniem i po czterech kontraktach w Azji wiesz, że wysłać Cię na jakikolwiek kontrakt to prościzna (w porównaniu do wysłania new face co graniczy z cudem...). Czekałeś na spełnienie wielu pięknych obietnic. Spełzło na niczym. Ale przecież Ty sam możesz znaleźć sobie kontrakt. grzecznie wysuwasz taką propozycję za co dostajesz kijem po głowie, metaforycznie oczywiście. Idioto jak mogłeś nawet pomyśleć, aby polecieć gdziekolwiek. Masz siedzieć w Polsce i czekać na propozycję reklamowania pieluchomajtek , czy innych tamponów i wkładek. Grzecznie wychodzisz z zagrzybionego biura prosto na casting do zboczeńca, który szarpie cię za kolczyk w nosie i pyta się czy może tam włożyć inny, taki do uszu, z dużym bursztynem. No i jak mogłeś się na ten genialny pomysł nie zgodzić głupcze? Zaprzepaściłeś swoją karierę. Nie weźmiesz udziału w tym cudownym przedsięwzięciu jakim są targi samochodowe na plaży. O nie. Co dalej z Twoim marnym modelingowym życiem? Nic. Na pewno nie cokolwiek związanego z tą pseudo agencją. Później okazało się jak tak na prawdę Cię traktuje - brak castingów, propozycje do śmieciowych robótek i byle jakich targów, wyrzucenie ze znajomych na facebooku i nie dodanie do agencyjnej grupy. Dosyć tego - kumulacja wszystkiego w trzy dni spowodowała wybuch bomby. W dniu dzisiejszym odchodzisz z agencji krzak, która nie zasługuje nawet na jakąkolwiek przybraną nazwę.
Czego się nauczyłeś? Lepiej obrywać od osób, z którymi na prawdę pracujesz, niż zostać wykorzystanym przez osobę nie mającą bladego pojęcia o tym co robi i na czym polega modeling. Małe agencje nie są złe, jeśli liczą się z Twoim zdaniem. Nie warto podporządkowywać całego życia dla chwili. Nie powinno się także wybierać osoby, z którą chcesz współpracować pochopnie, rozsyłać zgłoszeń wszędzie, gdzie popadnie. Zastanów się w jakiej atmosferze, z kim i na jakich warunkach chcesz pracować. Jeżeli planujesz całe swoje życie poświęcić dla chwili zabawy w modelingu - idź do dużej agencji z wieloletnią renomą, która jest w stanie znaleźć Ci liczne kontrakty, ale nie licz na zrozumienie i wyrozumiałość, jeśli będziesz chciał zrobić sobie przerwę od modelingu na kilka miesięcy. Traktując to jako dodatkowe zajęcie warto poszukać tzw. boutiqe agency, która zajmuje się tym dorywczo i modele, modelki nie są jedynym źródłem dochodu właściciela agencji.
poniedziałek, 18 lipca 2016
Dear readers...
I haven't written anything for such a long time that I'm
worried that I can't do it anymore. At least not as good as I used to
(that self confidence!). But I'm back. Wiser, stronger and with less
amount of free time than before - I thought that it won't ever be
possible and now, here I am. Complaining about how many things I have to
do in such small period of time. Mabye not even about the things that
have to be done but about the things that I know that I can't do because
of the lack of time.
In the meantime (a lot of times in this post) between sitting and writing God knows what and the previous text called "Understatements" I got myself into the most unfair workplace on the whole basketball so called planet earth. Don't worry mates - about this one I will write next - it will take me more that over 400 words to describe how happy I am being fired. No - that was me who left this amazing job but having said that they kicked me out made it more dramatic. I've been also working on my portfolio and as a photographer which I purely love! However I don't have that much time to enjoy taking pictures to the fullest and I'm also lacking the memory in my phone so taking selfies is not easy also. But apart from being driven mad by the first job and falling more and more in love with the second and third one I was going crazy about my future studies. You know all the Brexit matter made me cry for few nights and then... I did my research and I kept calm. It is quite obvious that things may change for future students from the EU but I know that I can handle it. I did my best in Asia, so I won't succeed in UK? No way. (Mom please stop calling me for thetea I heard you at first try, I love you but I'm writing, just give me five minutes.) So I've been stressing my ass out, loosing weight, gaining weight, quitted my amazing job, found new one.
A lot things happened in such short amount of time but although I've spent so many hours doing things I didn't do anything that I've previously planned. Books are still not finnished (either not written or not read), my gym ticket still hasn't been used even once and from all the movies I wanted to watch I managed to see only one. But now I promise that I'm going to manage to do everything as I planned. Starting from now on, but first let me take a nap...
In the meantime (a lot of times in this post) between sitting and writing God knows what and the previous text called "Understatements" I got myself into the most unfair workplace on the whole basketball so called planet earth. Don't worry mates - about this one I will write next - it will take me more that over 400 words to describe how happy I am being fired. No - that was me who left this amazing job but having said that they kicked me out made it more dramatic. I've been also working on my portfolio and as a photographer which I purely love! However I don't have that much time to enjoy taking pictures to the fullest and I'm also lacking the memory in my phone so taking selfies is not easy also. But apart from being driven mad by the first job and falling more and more in love with the second and third one I was going crazy about my future studies. You know all the Brexit matter made me cry for few nights and then... I did my research and I kept calm. It is quite obvious that things may change for future students from the EU but I know that I can handle it. I did my best in Asia, so I won't succeed in UK? No way. (Mom please stop calling me for thetea I heard you at first try, I love you but I'm writing, just give me five minutes.) So I've been stressing my ass out, loosing weight, gaining weight, quitted my amazing job, found new one.
A lot things happened in such short amount of time but although I've spent so many hours doing things I didn't do anything that I've previously planned. Books are still not finnished (either not written or not read), my gym ticket still hasn't been used even once and from all the movies I wanted to watch I managed to see only one. But now I promise that I'm going to manage to do everything as I planned. Starting from now on, but first let me take a nap...
Subskrybuj:
Posty (Atom)