Tinder jest miejscem dziwnym, choć pewnie większości nie muszę tego wyjaśniać, nie oszukujmy się - wszyscy z niego korzystamy, lub mamy choć jeden tinderowy epizod w swoim życiorysie. Ten dziwny i czasem żałosny płomyczek coś w sobie ma - szczególnie jeśli jesteś takim odludkiem jak ja i po prostu nie widzisz sensu w wychodzeniu do ludzi, kiedy możesz po prostu poznać ich online. Smutne życie pisarki - nie wychodzę zbytnio ze swojego pokoju i szczerze - pasuje mi to. Przyzwyczaiłam się do klikania na komputerze i ciągłego wylewania moich brainfarts na kartki zeszytu. Nie mam czasu ani ochoty jechać do miasta obok, żeby w końcu znaleźć klub, który by mi się podobał. Prawdopodobnie mam zbyt duże wymagania przez czas spędzony w Azji, bo Europejskim klubom bardzo dużo brakuje w porównaniu z Azjatyckimi.
Dlatego od czasu do czasu marnuję swój czas na Tinderze, uwielbiam robić sobie jaja z ludzi, którzy biorą tę aplikację na serio, miło jest pogadać z kimś ogarniętym, ale nie spodziewam się takich osób na tym czymś. Wciągnął mnie jak Warsaw Shore - moje drugie guilty pleasure. Mogę godzinami przesuwać głównie w lewo, czytać opisy i szukać znajomych. Przyznam się też szczerze, że poszłam na kilka tinderowych randek, które były... porażkami. Szybki fakt - nie lubię ich nazywać randkami, bo po prostu idę z ziomeczkiem poznanym w interneciee na piwo czy dwa czy siedem, gdamay o życiu i potem idę sobie w moją stronę. Przedstawię wam z moich wojaży trzy, które najabrdziej zapadły mi i moim znajomym w pamięć...
1. Niegotowy na związek, czy cokolwiek
Na wstępie chcę powiedzieć, że ten gagatek dostał like tylko za to, że dość dobrze go znałam. Mieszkał w akademiku nad moją przyjaciółką, podczas freshers week zapamiętał mnie z wrzeszczenia na portierni, że moje imię pisane jest przez "K" a nie "C"(dobrze, że on mnie pamiętał bo ja jego wcale), później dużo razy bawiliśmy się wspólnie z naszymi znajomymi w barze studenckim. Często daję ludziom tzw przyjacielskiego like. Może jest to kwestia grzeczności? Nie wiem dlaczego to robię. Tak po prostu mam. Zaczął do mnie pisać. Okej, spoko, normalnie znnajomi wysyłają mi screena na fejsie z podpisem "LOL UR ON TINDER FAM" na co każdy dostaje taką samą odpowiedź "LOL U2 WE MATCHED WHEN R WE GETTIN' MARRIED OR SMTH" i na tym się kończy, trochę śmiania się z samych siebie, koniec historii. Zaproponował wspólne oglądanie filmu, u niego, okej, czemu nie, w sumie znamy się już pięć miesięcy, wiem, że ziomek jest spoko, trochę dziwak, ale to jak każdy artysta. Spędziliśmmy razem pół dnia, pogadaliśmy, poszliśmy na piwo, kilka dni później poszedł ze mną i z moimi znajomymi do pubu, potem zaprosił mmnie do siiebie na house party, nic się nie wydarzyło prócz tego, że miałam nowego przyjaciela. Niestety zaprosiłam go na urodziny mojego dobrego przyjaciela, co trochę nam skomplikowało sprawy. Long Story Short odezwaliśmy się do siebie dopiero dwa dni później, zapytał się czy mam czas żeby wyjść z nim na spacer (jointa). Połaziliśmy i pogadaliśmy dwie godziny, nie wspominając słowem o całej sytuacji. Po jednym dniu zapytałam się go czy dalej chce zobaczyć film o Zodiaku (tak, tym seryjnym mordercy), bo tak o tym mówił a mi udało się to ściągnąć. Odpowiedź trochę mnie zaszokowała bo szło to mniej więcej tak: "Cześć, sory, że nie odpowiedziałem tak szybko jak normalnie i w ogóle przepraszam, że przez ostatnie dni byłem trochę nieswój, ale dużo o wszystkim myślałem i nie jestem gotowy na związek czy cokolwiek". Ziom, proponowałam film, nie małżeństwo, plus napisałam, że może dołączyć do mnie i moich znajomych, bo nie będziemmy go oglądać we dwójkę. LOL
2. Nie wiem co znnaczy nie i pasta do zębów
Był też ten. Ziomeczek, który nigdy się nie uśmiechał na zdjęciach, co nie wydawało mi sie podejżanej jeszcze wtedy, też z mojego uniwerka (serio muszę przestać dawać like osobom na które mogę potemm wpaść na uni), wysoki patyk, brązowe włosy, zarost, wygląda trochę jak młodsza wersja mojego ojca (dziwię się, że to mnie nie odstraszylo wystarczająco, bo przecież wygląd wrzeszczy "kuuuuuuuuutasss"). No ale okej. Wyszliśmy pewnego wieczoru na piwo, może osiem, okej może nie tylko piwo a jeszcze wino, wódkę i rum. Kto by o tym pamiętał, bo na pewno nie ja. Pierwsze "o kurwa uciekaj" było w momencie jak się uśmiechnął (brzmię jak płytka pinda, ale chłopcy - higiena jamy ustnej jest w chuj wazna okej?). Wielka diastema, zęby rosną tak jak chcą, w każdą stronę co chcą a do tego są żółte jak mlecze i mają liczne przebarwienia. Plus dziąsło mu krwawiło. Dlaczego zostałam? Genialnie mi się z ziomeczkiem rozmawiało. Musieli nas wypraszać z pubu, bo gadaliśmy przez co najmniej cztery godziny. Później obraliśmy kierunek bar studencki. Z tego miejsca on chciał bardzo szybko wyjść i "iść pić do mnie". Ja oczwyiście wolałam zostać, było tam dość dużo moich znajomych i nie było mi w smak uciekać od dobrej zabawy. Nawet nie zauważyłam jak w pewnym momencie z wyjścia na faja wylądowaliśmy w drodze do mojego akademika. Grzecznie się pożegnałam, na co on powiedział, że musi tylko szybko skorzystać z toalety. Poczekałam przed drzwiami swojego pokoju żeby nie być chamską pindą i powiedzieć "Dzieny, do zobaczenia gdześtam nowy PRZYJACIELU". On niestety nie złapał przyjacielskiego vibe i próbował na chama wciasnąć mnie z sobą do mojego pokoju, w tym momencie pprzegiął pałe i usłyszał, ze ma wy
3. Gracz
Ten przypadek dziwi mnie do dziś i nie przestaje szokować? Dlaczego nie przestaje? Bo rozmawiamy ze sobą już cztery miesiące i ciągle się spotykamy. Zaczęło się od niezobowiązującego spotkania w barze na jedno/pięć piw. Później jakoś tak się stało, że dalej utrzymywaliśmy kontakt, wychodziliśmy na miasto i gadaliśmy całymi dniami. Nie ufam znajomościom internetowym, nie popieram związków zaczynających się od pisania na jakimkolwiek portalu internetowym, fun fact - poznaliśmy się na instagramie. Niektóre nowości XXI-go wieku nie są raczej dla mnie. Nie popieram też nazywanie znajomości online związkiem, co on niestety robił i nie mam pewności czy dalej tego przypadkiem nie robi, ale w takim razie ma około 10 dziewczyn w 5 różnych miastach. To jest chyba najczęstszy typ człowieka spotykany na portalach jak Tinder. Chociaż sama też nie jestem święta, bo ja jestem tą osobą, która rozmową prowadzi przy pomocy gifów lub tekstów piosenek...
Podsumowując = tinder to pułapka zjadająca czas, dużo czasu. Wciąga jak ruchome piaski i czasem w morzu idiotów i pajaców da się znaleźć kogoś z kim można porozmawiać. Na obronę tej dziwacznej aplikacji rzucę to: osobiście znam parę, która poznała się na Tinderze (dziś są już od roku małżeństwem), znam też bardzo dużo par, nie małżeństw, które są w szczęśliwych związkach z Tindera, a ja sama mam sporą grupę znajomych z tego czegoś. Nie takie to złe jak ludzie malują i choć sama nie ufam znajomościom z internetu to mimo wszystko... da się znaleźć fajne osoby wszędzie. XXI wiek nie przestanie mnie zadziwiać.
Opisałaś naprawdę ciekawe sytuacje :P Hmm... tinder to la mnie wielki znak zapytania. Nie mam zaufania do takich stron. Nie przepadam za pisaniem z obcymi w wiadomościach prywatnych, więc .. jestem zbyt dziwna, by tam założyć konto. Choć jak czytam, są i dziwniejsi ode mnie xd
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, zapraszam :)
http://stylowana100latka.blogspot.com/2017/06/pamietnik-1.html
Yo
OdpowiedzUsuń