Było już wstawione po angielsku - teraz czas na wersję polską :) - wyróżniona praca na konkursie Muzeum Narodowego w Gdańsku.
Życie
rozpoczyna się w ciszy. Niemym oczekiwaniu. Wylęga się z nicości.
Potem jest krzyk, pierwszy, głośny początek nowego istnienia.
Chwila radości zdaje się odsuwać od ludzi wszystko co złe.
Dorastamy, wpadamy w wir. Pędzimy. Po co? Przecież na końcu nie ma
już nic.
Kochamy.
Przynajmniej tak myślimy. Pusto. Powtarzamy zwrot słyszany od
najmłodszych lat. Na początku czujemy się z nim silnie związani,
używamy go w całości, wkładając w wymawiane słowa całe serce.
Nagle zostaje „ja ciebie też”. Ulotne uczucie wydaje się nam
być czymś pewnym, nieprzemijającym, stałym. Myślimy o nim jak o
porach roku, które istnieją od zawsze. Uważamy, że nigdy nie
zniknie. Właśnie wtedy je tracimy. Powoli. Bezboleśnie. W ciszy.
Nagle nie czujemy już nic. Oddalamy się od siebie. Trwamy z drugą
osobą, nie darząc jej miłością. Jesteśmy przyzwyczajeni do jej
obecności. Bez niej byłoby ciszej, lecz nic nie uległoby zmianie.
Trwamy. Nie czujemy. Ufamy. Tracimy. Grzeszymy.
Marzymy.
Zawsze. Wszędzie. O wszystkim. Często. Tylko. Marzenia pozostają
niespełnione. Nie wychodzimy poza strefę komfortu. Spełnianie ich
wymagałoby odwagi. Odwaga prowokuje zachowania nieschematyczne.
Dlatego się poddajemy. Nie walczymy. Kolekcjonujemy marzenia.
Piszemy o nich książki, które grzecznie chowamy do najgłębszej
szuflady. Oby nikt ich nie znalazł. Oby nikt nas nie oceniał. Nie
chcemy być inni. Jest to niebezpieczne. Straszne. Dziwne. Narażające
nas na odrzucenie. Chcemy wyjechać, uciec, zniknąć, ukryć się.
Mówić, krzyczeć, zmieniać świat. Ale jedynie marzymy. Nie
mówimy. Nie czujemy. Nie realizujemy. Milczymy. Grzeszymy.
Ufamy.
Za mocno, zbyt często, byle komu. Pragniemy zrozumienia,
rozpaczliwie szukamy powiernika. Znajdujemy. Cisza zostaje przerwana
chwilą radości. Dzielimy się każdą myślą. Opowiadamy każdy
sen. Mówimy o obawach, zauroczeniach, miłości, szczęściu. Nie
wyobrażamy sobie dnia bez rozmowy z drugą osobą. Czujemy się
bezpiecznie. Ufając, zakochujemy się. Wychodzimy ze swojej strefy
komfortu. Jesteśmy nadzy. Narażeni na ból. Obnażając
łatwowiernie swoją duszę, stajemy się bezbronni. Właśnie wtedy
tracimy wszystko. Ufamy. Kochamy. Stajemy się łatwowierni. Tracimy.
Grzeszymy.
Tracimy.
Wszystko. Wszystkich. Siebie. W ciszy. Nie przeciwstawiamy się, bo
uważamy to za bezcelowe. Trwamy w swojej bezpiecznej nicości.
Zmiany zostawiamy na później. Przyzwyczajamy się. Tworzymy swoją
nową strefę komfortu, z której przez kolejne lata nie będziemy
chcieli wychodzić. Milczymy. Porzucamy jakąkolwiek próbę walki.
Odwracamy wzrok, zatykamy uszy. Uciekamy, choć nie mamy gdzie. Nie
chcemy podjąć działania. Boimy się skutków. Strach przed samym
sobą, innymi, odrzuceniem, wyśmianiem, ponownym odrzuceniem góruje
nad nami. Chęci zostają stłamszone. Emocje – zabite. Ostatni
krzyk sprzeciwu już dawno zmarł. Zostaje cisza. Zgoda na utratę
uczucia, zaufania. Nie protestujemy. Nie walczymy. Poddajemy się.
Grzeszymy.
Poddajemy
się. Oddajemy życie walkowerem. Strach zabija naszą pewność
siebie. Chcemy chcieć. Tylko chcemy. Zezwalamy innym decydować,
zmieniać rzeczywistość, w której żyjemy. Oddajemy innym w opiekę
swoje życie. Bronimy się przed odpowiedzialnością. Tracimy samego
siebie, poddając się. Wolność zdaje się być tematem felietonów,
a walka jedynie motywem filmu. Brak nam siebie. Stajemy się nikim.
Niczym. Przeźroczystą plamą. Wyraz zabrał nam strach. Poddaliśmy
się. Straciliśmy. Stchórzyliśmy. Zgrzeszyliśmy.
Zapominamy.
Lata zacierają najgłębsze rany. Nie czujemy. Giniemy. Stajemy się
wyblakli jak czarna koszula prana po raz sześćdziesiąty. Wszystko
zdaje się być bez wyrazu. Nic nie ma znaczenia. Nie wiemy, jak to
jest kochać, ufać, bać się, walczyć, chcieć. Nie wiemy. Nie ma
to już znaczenia. Przecież czas na realizację celów już dawno
odszedł. W zapomnienie. Przestajemy. Nie walczymy. Stoimy. Trwamy.
Grzeszymy.
Jesteśmy.
Egzystujemy. Niemo. Bez zdania. Chcemy. Nie mamy. Zgadzamy się. Brak
nam siebie w sobie. Już za późno. Teraz? Po co. Poddając się
lata temu zgubiliśmy siebie. Nie pamiętamy kim jesteśmy. Co
lubimy, jak się zachowujemy. Schemat uformował nowego człowieka.
Jak dobrze go znasz, lubisz go? To on zabrał tobie - ciebie. Chcemy
zmian. Późno. Pędzimy. Po co? Przecież na końcu nie ma już nic.
Jesteśmy. Egzystujemy. Czekamy. Na próżno. Chcemy. Za późno.
Trwamy. Nie żyjemy. Grzeszymy.
Życie
ucieka nam przez palce niczym sypki piasek. Nie robimy nic by je
zatrzymać. Jesteśmy schematyczni. Robimy to, co wydaje się nam być
bezpieczne. Nie ryzykujemy. Z wiekiem stajemy się zachowawczy.
Zmieniamy się. Tracimy samego siebie. Z pierwszego krzyku pozostaje
jedynie niemy jęk. Cisza. Niema zgoda na wszystko. Tak jest
wygodniej. Nie żyć. Nie być. Istnieć. Nie wychodzić na przód.
Zostawać. Bezpieczniej jest nie czuć. Prościej jest być
łatwowiernym. Nie myśleć. Nie analizować. Łatwiej jest oddać
życie walkowerem. Nie walczyć. Poddać się. Stchórzyć.
Zapomnieć. Bez wspomnień jesteśmy odarci z tożsamości. Niemi,
niewidomi, głusi. Zamiast żyć istniejemy. Powtarzamy. W ciszy.
Grzeszymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest dla mnie ogromną motywacją do dalszych działań!!
Zostaw link do swojego bloga - na pewno go odwiedzę :)