Baśń o Gdyni, nagrodzona pierwszym miejscem w konkursie literackim :)
Kochanka marynarza,
kochanek morza.
Między dwoma pagórkami, blisko lasu,
w wiosce otoczonej wysokimi modrzewiami, okazałymi berberysami,
rozległymi łąkami, na których rosły chabry, bzy i bławatki
mieszkała ze swoją liczną rodziną Aniela. Miała 13 braci i 8
sióstr. Wraz z rodzicami zajmowali się uprawą sadów, na pobliskim
targowisku sprzedawali maliny oraz piękne bukiety kwiatów. Aniela
była miła, subtelna, a jej wdzięk i dojrzałość wszystkich
zadziwiały. Była najstarszym dzieckiem Zofii i Bolesława, liczyła
19 wiosenek. Kochały ją dzieci, zwierzęta, głos miała tak piękny
jak śpiew słowika, jej długie blond włosy niesfornie opadały na
ramiona, na zaróżowionych policzkach widniały piegi, a jej oczy
były niebieskie jak głębia oceanu.
Aniela codziennie szła około 10
kilometrów do chat rybaków po świeże dorsze. Zawsze niosła ze
sobą wodę, aby po drodze podlać kwiaty, które zasadziła na
okrągłej wysepce, nazwanej przez nią wyspą centralną. Przed
powrotem do domu lubiła udać się na spacer wzdłuż morza, zawsze
je podziwiała. Wprawiało ją w zadumę. Często siedziała kilka
minut na skałach obserwując statki przypływające do portu i
wypływające na wielki, bezkresny żywioł. Jej szczególną uwagę
skradł okręt większy niż inne. Posiadający cztery maszty,
uzbrojony w armaty, groźnie wyzierające z malutkich okienek. Cały
kolos był ozdobiony rzeźbami syren, uskrzydlonymi kobietami,
gargulcami, konikami morskimi, a na dziobie znajdował się wielki
smok z otwartą paszczą i rozpostartymi skrzydłami, na jego głowie
stał gladiator z trójzębem skierowanym w szyję bestii. Na prawej
burcie widniał napis „Dragon”. Statek ten wzbudzał podziw,
zachwyt, a jednocześnie strach i obawę. Aniela zawsze przyglądała
mu się z ukrycia. Podobały jej się figury i rzeźby, które go
ozdabiały, a marynarze stojący na masztach podczas przybijania do
portu zawsze wprawiali ją w osłupienie.
Pewnego dnia, nie zaważając na
zakazy rodziców i przestrogi starych rybaków, postanowiła zobaczyć
ogromny statek z bliska. Czekała, aż okręt pojawi się na
horyzoncie. Od razu, gdy go zobaczyła, ruszyła w jego stronę.
Ściskając w ręku wiklinowy koszyk ze świeżymi dorszami, powoli
podchodziła do kei, do której przybił statek. Zachwycona
żłobieniami i płaskorzeźbami nie zauważyła zbliżających się
marynarzy i wpadła na jednego z nich, wysypując wszystkie ryby z
kosza. Szybko przeprosiła i w popłochu zaczęła zbierać dorsze.
Nieznajomy pomógł jej. Gdy Aniela podniosła wzrok, ujrzała
wysokiego, czarnowłosego, potężnego mężczyznę. Jego oczy były
koloru jasnego bursztynu, podarta koszula ukazywała skrawek tatuażu
kryjącego się na klatce piersiowej mężczyzny. Na prawym policzku
widać było różową bliznę, spodnie były dziurawe, a przy pasie
miał przyczepiony scyzoryk i mały rewolwer. Aniela uśmiechnęła
się i podziękowała za pomoc. Ku jej zdziwieniu nieznajomy widząc
jej fascynację rzeźbami, które znajdowały się na statku,
zaproponował zwiedzenie pokładu. Dziewczyna długo się nie
zastanawiała, złapała go za dłoń i pozwoliła mu być swoim
przewodnikiem po korytarzach zachwycającego kolosa.
Ludzie na statku mówili w innym
języku, obcym, całkowicie niezrozumiałym dla Anieli, lecz mijając
ją, kłaniali się, zdejmowali z głów czarne kapelusze, ukazując
przy tym brak ucha bądź wielkie blizny oraz witali ją mówiąc
„dzień dobry”. Anieli tak dobrze rozmawiało się
z nieznajomym, że nie zauważyła jak późno już było. Na
pożegnanie marynarz dał jej czarny rzemyk z płaskim kamykiem w
kształcie łezki, na którym wyżłobione było jego imię –
Dengizer. Poprosił ją, aby, gdy zobaczy statek dobijający do
nabrzeża Bałtyku, przyszła do niego, bo nie może znieść myśli,
że mógłby jej więcej nie zobaczyć. Aniela obiecała mu przyszłe
spotkanie, ucałowała w policzek i w pośpiechu pobiegła do domu.
Zapytała rodziców o tajemniczy statek przybijający do portu kilka
razy w roku, który zachwyca i przeraża wszystkich mieszkańców, a
jego załoga chodzi w podartych ubraniach, mówi w innym języku i ma
zawsze przy sobie broń. Bolesław spokojnie wytłumaczył córce, że
nikt nie wie nic więcej o tym kolosie prócz tego, że pochodzi on
z dalekiej krainy zwanej Turcją i poprosił ją, aby nigdy nie
rozmawiała z żadnym z marynarzy.
Leżąc w łóżku, Aniela nie mogła
zasnąć. Jej myśli krążyły wokół tureckiego mężczyzny, który
ujął ją swoją grzecznością, niepewnością, tajemniczością,
egzotycznością. Był inny niż chłopcy z jej wioski. Gdy zamykała
oczy, widziała jego twarz, czarne włosy, bliznę, uśmiech.
Przypominała sobie jego dotyk, skórę, która pod opuszkami jej
palców zdawała być się kawałkiem aksamitu. I sposób w jaki na
nią patrzył, nikt jeszcze nigdy tak na nią nie patrzył jak on.
Dengizer, człowiek morza, marynarz, rok od niej starszy, który w
jeden wieczór odkrył przed nią świat, wydający się być tak
daleki, obcy, nieosiągalny, nagle był tak bliski, tak bliski, jak
on... Zasnęła.
Z utęsknieniem czekała na kolejne
spotkanie, odliczała miesiące, tygodnie, dni, godziny, sekundy.
Zaczynała się jesień, minęły trzy miesiące od ich pierwszej
rozmowy. Nagie drzewa zdawały się marznąć bez liści, lilie
posadzone przez Anielę na wyspie na pamiątkę spotkania z
Dengizerem przekwitły, a zasadzone słoneczniki jeszcze nie
zakiełkowały. Każdy dzień zabierał kawałek nadziei na kolejną
rozmowę z młodym marynarzem. Pierwsze kwiaty nieśmiało wystawiały
na świat swoje łodyżki. Aniela jak co dzień siedziała na skałach
wpatrzona w bezkres morza. Nagle jej oczom ukazał się okręt, na
który czekała trzy miesiące. Nie zważając na nic, w pośpiechu
zaczęła biec do portu. On już tam był. Choć widzieli się tylko
raz, rozmawiali zaledwie kilka godzin, to witali się jak znająca
się lata para kochanków. Dziewczyna opowiedziała mu o
przestrogach, zakazach i o wielkiej tęsknocie nękającej ją przez
jego nieobecność. Błagała go, aby zrezygnował z żeglowania po
bezkresnych morzach i oceanach. Pragnęła, by zamieszkał z nią w
chacie między pagórkami, ale Dengizer nie chciał, nie mógł.
Kochał Anielę, ale tak samo wielkim uczuciem darzył też morze.
Morze, które było tak niebieskie, wielkie i głębokie jak oczy
jego ukochanej. Z miłości nie da się zrezygnować, obojętnie czy
jest ona do drugiego człowieka, czy do morza. Siedząc na maszcie,
marynarz opowiadał jej o swych morskich przygodach, o zwiedzonych
przez niego krajach i o istotach, które widział. Aby dziewczynie
łatwiej było znosić rozłąkę zaproponował odliczanie dni do
kolejnego spotkania za pomocą kwiatów. Letnie lilie, jesienne
słoneczniki, zimowe wrzośce i wiosenne tulipany miały zwiastować
rychłe spotkanie z ukochanym. Pierwsze nasiona wrzośców dostała
od Dengizera na pożegnanie, ona dała mu niebieską chustę, która
miała mu o niej przypominać za każdym razem jak na nią spojrzy.
Aniela stała na brzegu i patrzyła jak morze znów zabiera jej
ukochanego. Ze łzami w oczach pobiegła do wyspy centralnej, aby
koło rosnących słoneczników zasadzić wrzośce, które miały
wykiełkować na zimę.
Znowu mijały dni, miesiące i
tygodnie, a mężczyzna nie wracał. Ale Aniela nie traciła nadziei.
Bacznie obserwowała jak wrzośce o niebieskich kwiatach rozwijają
się, rosną, powoli wynurzają swoje małe gałązki spod śniegu.
Użyła kawałka materiału i kilku patyków do wykonania masztów,
które postawiła na wyspie. Z daleka wysepka sprawiała wrażenie
małego, wzburzonego morza ze statkiem, który jest całkowicie
poddany woli natury.
Był luty. Śnieg topniał, pierwsze
tulipany nieśmiało wysadzały główki spod ziemi. Statek przybił
do portu. I znów przez jeden dzień Aniela była w pełni
szczęśliwa. Dengizer obiecał jej, że po powrocie z kolejnej
wyprawy weźmie z nią ślub i osiedlą się gdzieś. Nie wiedział
gdzie, nie grało to dla nich żadnej roli. Chcieli być razem, ale
nie mogli. Jeszcze nie teraz... Dzień minął szybko, znowu musieli
się żegnać. Dengizer podarował Anieli metalową zawieszkę do
bransoletki. „Wczoraj, dziś, jutro, zawsze” - błyszcząca
łza spłynęła po policzku dziewczyny. Morze, choć piękne,
wydawało jej się bezlitosne. Znowu zabierało jej kochanka. Znowu,
kolejny raz musiała się z nim żegnać i cierpliwie czekać na jego
powrót. Dengizer pomachał jej z pokładu niebieską chusteczką.
Trzy miesiące upłynęły
niespodziewanie. Na wyspie zaczęły kwitnąć lilie. Statku jeszcze
nie było widać na horyzoncie. Złote liście wirowały na wietrze,
pierwsze bociany odleciały w dalekie kraje, morze zdawało być się
bardziej wzburzone, skały były zimne, na wyspie rosły słoneczniki.
Okręt nie dobił do brzegu. Wiatr był coraz mocniejszy, pierwsze
płatki śniegu spadały na ziemię, zapasy w spiżarni rosły, rosła
też tęsknota Anieli za ukochanym. Niebieskie wrzośce znów
imitowały morze, zrobione przez dziewczynę żagle trzepotały na
wietrze. Do portu dobijały nowe statki, ale nie ten na który
czekała. Pierwsze tulipany wyglądały spod ziemi. Śnieg zniknął
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dengizera nie było,
wraz z nim nieobecna była część Anieli. Uśmiech zniknął z jej
twarzy, niebieskie oczy były pełne łez, nie mówiła, nie zbierała
kwiatów. Chcąc być samą ze swym nieszczęściem, udała się do
lasu, za pagórek. Usiadła na mchu, pochyliła się, zaczęła
płakać. Płakała tak długo, że z jej łez powstał potok. Gdy
Aniela ujrzała go, pomyślała, iż woda doprowadzi ją do
ukochanego. Niestety, kanał portowy do którego zaprowadziły ją
łzy był pusty. Nie było ani jednego statku, ani jednego człowieka.
Wróciła do domu. Smutek pochłonął ją całą. Z każdym dniem
czekania na ukochanego umierała cząstka dziewczyny.
Zaczęły rozkwitać słoneczniki.
Aniela udała się na koniec bulwaru, skąd niegdyś obserwowała
statek dobijający do portu. Z dala dostrzegła mewę lecącą w
stronę lądu. Rozłożyła ręce, wyobrażała sobie, że czeka na
ukochanego. Zamknęła oczy, miała wrażenie jakby Dengizer tam był,
jakby stał koło niej. Krzycząca mewa wyrwała ją z głębokiego
zamyślenia. Usiadła naprzeciw niej. Samotna kobieta zaczęła do
niej mówić, ptak zdawał się jej słuchać. Patrzył na nią
uważnie swymi wielkimi brązowymi oczyma. Gdy dziewczyna zamilkła,
zwierzę podeszło do niej, na szyi miało zawieszony czarny rzemyk z
metalową zawieszką i białą karteczką. Aniela powoli zdjęła
sznureczek z szyi ptaka. „Wczoraj, dziś, jutro, zawsze...”
- nie miała wątpliwości, była to zawieszka Dengizera. Na białej
karteczce przeczytała dokończenie sentencji - „...będę cię
kochał, nawet gdy morze nas rozdzieli”. Nie mogła powstrzymać
łez. Mocno przytuliła do piersi ostatnią wiadomość od
ukochanego. Mewa podeszła bliżej, musnęła dłoń Anieli
skrzydłem, tak delikatnym jak aksamit. Dziewczyna dopiero teraz
zauważyła bliznę widniejącą na twarzy ptaka. Szeroko otworzyła
oczy, wyszeptała imię ukochanego, mała, błyszcząca łza spłynęła
po policzku mewy. Odleciała. Aniela wstała i pożegnała Dengizera
tak jak go chciała powitać – z rozpostartymi ramionami, stojąc
twarzą do morza, które na zawsze odebrało jej ukochanego.
Do dziś widzimy w Gdyni ślady
wiecznej miłości Anieli i Dengizera. Potok z łez dziewczyny –
Chylonka – ma swoje źródło w chylońskim lesie, wpada do kanału
portowego. Na wyspie centralnej na początek pór roku zmieniane są
kwiaty, w listopadzie pojawiają się także na niej żagle. Statek
„Dragon” stał się atrakcją turystyczną, a Aniela wciąż
czeka z rozpostartymi ramionami na gdyńskim bulwarze na Dengizera i
innych, którzy odeszli na wieczną wachtę. Aniela czeka na
ukochanego jak każda żona marynarza, martwiąc się, czy morze odda
jej męża czy go zabierze na zawsze. Pamiętajmy o tym, aby mijając
mewę, przywitać się z nią, pomachać, bo może w ciele tej mewy
jest dusza Dengizera lub innego marynarza, który nie potrafił
zrezygnować z miłości do morza, które go pochłonęło i zabrało
znajomym, przyjaciołom, rodzinie, ukochanej.
~
Najsilniejszym kobietom, które mam przyjemność znać - żonom
marynarzy.